Zbrojny napad na pocztę i posterunek MO w Niepołomicach


Był 11 grudnia 1950 r. Około godziny 17:45 przy okienku na poczcie mieszczącej się w niepołomickim zamku stanął Jan Czajka, bileter kina „Bajka”. Wpłacał pieniądze, a po drugiej stronie okienka przyjmował je naczelnik Jan Piech. Nagle do obiektu wtargnęło trzech zamaskowanych osobników z bronią palną i okrzykiem „Ręce do góry!”. Czajka nie wykonał od razu polecenia, ale zrobił to natychmiast, gdy przystawiono mu do głowy lufę „empi”. Napastnicy polecili wszystkim obecnym mężczyznom położyć się na podłodze. Skrępowali im ręce sznurkiem, a głowy przykryli płaszczami.  Po obezwładnieniu obsługi i klienta jeden z napastników zaczął pakować gotówkę. Interesowały go tylko banknoty. Dowodzący napadem wezwał do środka jeszcze jednego kompana, a sam wraz z drugim kolegą wyszedł z poczty, kierując się w stronę posterunku milicji obywatelskiej. Gdy trzech spośród sprawców napadu (łącznie w akcji uczestniczyło siedmiu mężczyzn) było już przy drzwiach wejściowych do siedziby jednostki, te otwarły się. Jeden z milicjantów właśnie wychodził na kolację. Napastnicy wpadli do środka, terroryzując bronią trzech funkcjonariuszy…


Zabawy w wojsko i przyrzeczenie harcerskie

Józef Umiński (ur. 1928 r. w Nisku) już w wieku 11 lat wykazywał zainteresowanie historią Polski, a w szczególności zrywami powstańczymi Polaków. Czytając książki historyczne, identyfikował się z bohaterami powstań narodowych. Zdradzał predyspozycje do przewodzenia w grupie, organizując szkolnym kolegom zabawy w wojsko. W czasie okupacji, już w 1943 r., zorganizował konspiracyjną organizację przeciwko Niemcom pn. „Związek Przyszłych Polskich Żołnierzy” (ZPPŻ), do której werbował zaufanych kolegów. Działalność dowodzonego przez Umińskiego ZPPŻ polegała m.in. na wylewaniu zapasowej benzyny znajdującej się przy niemieckich samochodach, spuszczaniu powietrza z kół lub przebijaniu opon, zabieraniu ładownic z amunicją, granatów zaczepnych, wyposażenia żołnierzy, jak np. masek przeciwgazowych czy bagnetów. 

Na początku 1944 r., w Mielcu, Umiński otrzymał od starszego od niego przedwojennego harcerza propozycję wstąpienia do harcerstwa i założenia konspiracyjnego zastępu według zasad obowiązujących w Związku Harcerstwa Polskiego sprzed wojny. Tak też uczynił Józef, zakładając Zastęp Harcerski „Rysie” na bazie członków ZPPŻ. 

Po wycofaniu się Niemców z Mielca w sierpniu 1944 r. Umiński nie przerwał podziemnej działalności, a wręcz ją rozwinął. Gromadził broń i inne uzbrojenie znajdowane po Niemcach, z zamiarem pracy przeciwko nowym władzom Polski z nadania sowieckiego. Z działalności w czasie okupacji nie ujawnił się, sugerując się treścią ulotek tworzonych przez byłych akowców, nawołujących do zaniechania tego. W tym względzie nie posłuchał nawet profesora gimnazjalnego i starszych od niego harcerzy, którzy po wojnie byli organizatorami jawnego harcerstwa w Mielcu.

 


Józef Umiński na zdjęciach sygnalitycznych WUBP w Krakowie. Źródło: Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie


Arsenał

Broń oraz inne uzbrojenie i sprzęt zgromadzone przez zastęp „Rysie” były zamelinowane w kilku miejscach.

W wieży kościoła w Mielcu przechowywano m.in.:

9 niemieckich min talerzowych,

3 automaty „pepesza”,

8 magazynków do „pepeszy” załadowanych amunicją,

200 szt. amunicji luzem do „pepeszy”,

19 niemieckich granatów trzonkowych,

8 i pół kostki trotylu,

6 świec dymnych,

1 skrzynkę amunicji karabinowej,

6 granatów obronnych „jajowatych, siekanych”,

6 sowieckich granatów zaczepnych,

4 ładownice potrójne z amunicją do kb,

3 bagnety niemieckie,

1 ładunek wybuchowy z lontem,

2 metrowej długości taśmy z nabojami,

6 par okularów z „gazmaski”.

W piwnicy jednego z domów w Mielcu ukrywano m.in.:

1 automat MP40 („empi”, „szmajser”) i dwa załadowane amunicją magazynki,

1 rakietnicę z 12 nabojami,

9 niemieckich granatów obronnych,

1 mb. sznura Bitforda (lontu),

200 szt. amunicji 9 mm do MP42.

Do przechowywania broni i amunicji wykorzystywano również altanę jednego ze spiskowców w Mielcu, a w późniejszym okresie także strych jednego z budynków Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz mieszkania przy ulicy Brzozowej i Krowoderskiej w Krakowie. Oprócz ww. broni członkowie organizacji dysponowali również dwiema „parabelkami” P08, FN 6,35 i rewolwerem „nagant".


Aresztowany Józef Umiński z arsenałem ujawnionym w piwnicy jednego z budynków w Mielcu. Źródło: Archiwum Oddziałowe IPN w Rzeszowie


„Stalowi Polacy”

W styczniu 1946 r. Umiński przekształcił tajny Zastęp Harcerski „Rysie” w nielegalną, antyrządową organizację pn. „Stalowi Polacy” (SP). Członkowie musieli złożyć przed nim, tj. kierownikiem, dowódcą, przysięgę. Umiński obrał sobie pseudonim „R1”, a pozostałym przydzielił kolejne: „R2”, „R3”… 

W początkowym okresie działalności Umiński postawił na formowanie charakterów członków organizacji i wzajemne „wychowywanie się”. Z czasem działalność SP przybrała charakter polityczny. Umiński, szkoląc swoich ludzi, uświadamiał ich na temat sytuacji, w jakiej znalazła się Polska po wojnie, tj. o sowietyzacji państwa i pełnej zależności od ZSRS. Będąc przekonanym, że wybuch trzeciej wojny światowej, w której Sowieci zostaną pokonani, to tylko kwestia czasu, uważał za konieczne podnoszenie poziomu wiedzy ogólnej, by w stosownym momencie być przygotowanym do zmiany władzy. Jego grupa miała stanowić kadrę, która skutecznie wezwie i przekona społeczeństwo do przemian demokratycznych oraz rozszerzy swoje wpływy w państwie. Faktycznie, w niedługim czasie wszyscy członkowie SP podjęli studia wyższe. 

Początki działalności Stalowych Polaków

Organizacja przystąpiła do konkretnych działań na terenie Mielca. Rozpoczęto akcję propagandową przeciwko „władzy ludowej” poprzez drukowanie, kolportowanie i rozklejanie ulotek antypaństwowych. Do formułowania ich treści wykorzystywano audycje zachodnich rozgłośni radiowych. W ulotkach nawoływano m.in. do nieuczestniczenia w pochodach pierwszomajowych, głosowania w referendum 1946 r. dwa razy na „nie” i raz na „tak”, a przed wyborami w 1947 r. do głosowania na blok Mikołajczyka.

Jesienią 1945 r. w Mielcu Umiński z trzema kolegami dokonali nieudanego napadu na milicjanta w celu odebrania mu broni.

By pozyskać sprzęt do wykonania ulotek, włamano się do budynku Gminnej Rady Narodowej w Mielcu i skradziono powielacz. Już wtedy, w przypadku zaalarmowania o włamaniu, „obstawa” była przygotowana na ewentualne odstraszenie interweniujących poprzez użycie granatów. 

Pierwsze ulotki SP zostały napisane na maszynie ojca Umińskiego (bez jego wiedzy), z zawodu adwokata. Jednak szybko postanowiono zdobyć maszynę z innego źródła, gdyż liczono się z tym, że w razie wpadki ekspertyza z pewnością wykaże pochodzenie użytego sprzętu.

Próba włamania się do budynku starostwa mieleckiego w celu kradzieży maszyny nie udała się. Alarm stróża skutecznie wypłoszył konspiratorów, a byli również przygotowani na ewentualne użycie granatów. Ponadto jeden z nich posiadał pistolet „Parabellum”. 

Do kolejnej, tym razem skutecznej próby pozyskania maszyny do pisania, doszło w prywatnym mieszkaniu kierownika mleczarni. Dwaj zamaskowani i uzbrojeni w broń krótką członkowie SP odebrali maszynę właścicielowi, przy czym obiecali, że… zwrócą mu ją wkrótce. Faktycznie, za dwa dni, po skorzystaniu, chcieli ją zostawić pod drzwiami. Musieli to zrobić jednak pod bramą wjazdową, która była zamknięta. Aby „powiadomić” właściciela o zwrocie, w pobliżu rzucili odbezpieczony granat.

Kolejnym przedsięwzięciem podjętym w celu pozyskania maszyny do pisania (tym razem na stałe) był napad na siedzibę Komitetu Powiatowego PPS w Mielcu. Po sterroryzowaniu „parabelką” znajdujących się tam osób zabrano maszynę, która jednak okazała się częściowo niezdatna do użytku. W związku z tym zdecydowano się na jej sprzedaż.

Dalsze starania o pozyskanie maszyny miały miejsce w siedzibie mieleckiej PPR. By uzyskać większy efekt propagandowy, po kradzieży postanowiono zdemolować pomieszczenie poprzez spowodowanie wybuchu wiązki granatów. Akcja powiodła się bez strat i narażenia osób postronnych. 


Józef Umiński (z lewej) i Roman Stachiewicz. Źródło: Zbiory Jerzego Dębickiego [za:] Bogusław Wójcik, „Nie myślcie, że zdołacie uniknąć odpowiedzialności”. Zmagania mieleckich harcerzy z komunizmem, https://przystanekhistoria.pl/pa2/tematy/harcerstwo/79660,Nie-myslcie-ze-zdolacie-uniknac-odpowiedzialnosci-Zmagania-mieleckich-harcerzy-z.html [dostęp: 12.03.2024]


Studia — przerwa w działalności

Zgodnie z przyjętymi założeniami programowymi, członkowie SP podjęli studia wyższe w Krakowie (jeden z mężczyzn przeniósł się do Warszawy) i w związku z tym zaniechali działalności od wiosny 1947 do jesieni 1949 r. 


Byli wśród nich m.in.:

Józef Umiński (ur. 1928), ps.„R1”, „Hanka” absolwent prawa na UJ, doktorant na tym kierunku;

Roman Stachiewicz (ur. 1928), ps. „R2”, „Stenia”, „Sten”, student Szkoły Inżynierskiej im. Hipolita Wawelberga/Politechniki Warszawskiej w Warszawie; 

Tadeusz Kamiński (ur. 1927), ps. „R3”, „Jasiek”, student IV roku prawa na UJ;

Jerzy Dębicki (ur. 1929), ps. „R4”, „Irena”, student IV roku Politechniki Krakowskiej;

Zbigniew Maziarzewski, (ur. 1928), ps. „Danka”, absolwent Akademii Handlowej w Krakowie; 

Tadeusz Kwaśniewski (ur. 1927), ps. „Helena”, student IV roku prawa na UJ;

Jerzy Zawadzki ( ur. 1930), ps. „Wanda”, student IV roku wydziału matematyczno-fizycznego UJ.

Powyższe dane dotyczą stanu na koniec listopada 1951 r. (Stachiewicz wówczas już nie żył). Pseudonimy w postaci imion zostały nadane we wrześniu 1951 r.

Wszyscy wyżej wymienieni w grudniu 1950 r. wzięli udział w napadzie na pocztę i posterunek milicji obywatelskiej w Niepołomicach. Ale po kolei.

Wznowienie działalności

Jesienią 1949 r. Umiński wznowił działalność organizacyjną, pozyskując nowych członków (wszyscy byli studentami). Zmienił także nazwę związku na „Wolność i Sprawiedliwość” (WiS). Przekonał członków organizacji, że „konieczna jest dalsza nielegalna praca polityczna przeciwko obecnemu ustrojowi Polski Ludowej…”, gdyż „… wszelkie posunięcia Rządu Ludowego są szkodliwe dla narodu polskiego”. Postanowił rozwinąć działalność na kraj, tworząc pięć ośrodków: w Warszawie, Gdańsku, Katowicach, Wrocławiu i Krakowie. Kierownikami tych ośrodków mianował najbardziej zaufanych współpracowników. Umiński, kierujący działalnością w Krakowie, zakładał wzmożenie akcji propagandowych i przygotowywanie się na wypadek przewrotu w państwie. Nie wykluczał również uwalniania więźniów politycznych z więzień, a także likwidacji najbardziej gorliwych funkcjonariuszy PZPR, milicji, UB i służby więziennej – po uprzedniej, ulotkowej akcji ostrzegawczej.

Fragment ulotki ostrzegawczej wykonanej i rozsyłanej przez WiS. Źródło: Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie



Fragment ulotki ostrzegawczej WiS z rozdzielnikiem. Źródło: Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie


Działalność organizacji wymagała pozyskania środków finansowych m.in. na zakup urządzeń technicznych (sprzętów poligraficznych, maszyn do pisania), papieru, znaczków, kopert, książek telefonicznych na wszystkie województwa, ubiorów w celu maskowania się, a także na pokrywanie kosztów podróży. Właśnie dlatego „R1” zdecydował o zdobywaniu pieniędzy w drodze napadów na tzw. obiekty uspołecznione. Oprócz gotówki, celem rabunków było także zdobywanie blankietów np. dowodów osobistych, pieczątek, akt urzędowych. Część uzyskanych środków pieniężnych miała być przekazywana na pomoc rodzinom więzionych osób, zaangażowanych w walkę polityczną. Tym miał się zajmować Umiński osobiście. Co ciekawe, nigdy nie przedstawiał współpracownikom żadnego potwierdzenia wsparcia finansowego tych rodzin, twierdząc, że muszą mu po prostu wierzyć. Podobnie było z wydatkowaniem pieniędzy na zakupy.

Technika i taktyka napadów

W korespondencji pocztowej członkowie organizacji stosowali umowne nazwy i określenia, kamuflując w ten sposób prawdziwe treści, w tym ostrzegające przed dekonspiracją.

W celu zamaskowania wizerunków w czasie napadów stosowano zakupione w tym celu ubrania i akcesoria – m.in. okulary, woalki, płaszcze gumowe w różnych kolorach, trencze, kapelusze oraz kaszkiety. Elementy ubioru na każdy napad przydzielali jego uczestnikom Umiński i Kamiński. Broń wydawał i odbierał po akcji osobiście Umiński. W zasadzie tylko on i Stachiewicz wiedzieli, gdzie jest przechowywana. Do napadów były używane: pistolety „Parabellum 08”, FN 6,35, rewolwer „Nagant”, pistolet maszynowy MP40, rakietnica oraz niemieckie granaty trzonkowe.

Każdy napad był poprzedzony typowaniem i rozpoznaniem obiektu, kalkulacją sił i wyposażenia, przede wszystkim uzbrojenia. Analizowane były drogi szybkiego oddalenia się z miejsca rozboju. Poszczególnym członkom związku Umiński zlecał wykonanie szkiców sytuacyjnych terenu i miejsca napadu, z uwzględnieniem lokalizacji jednostek milicji, urzędów itd.

Napady odbywały się poprzez zaskoczenie i sterroryzowanie bronią palną osób obecnych w obiekcie, skrępowanie im rąk sznurem konopnym, żądanie wydania pieniędzy, przedmiotów, dokumentów itd. lub osobiste przeszukiwanie pomieszczeń i mebli. Przed odejściem uszkadzano łączność telefoniczną. Zawsze stosowano ubezpieczenie zewnętrzne. Założenie było takie, by za „wszelką cenę unikać rozlewu krwi”. Faktycznie, w dziewięciu akcjach broń została użyta tylko raz w formie strzału ostrzegawczego. Ale czy można było zakładać, że sytuacja nigdy nie wymknie się spod kontroli? W jednym przypadku, gdy WiS-owiec mógł użyć pistoletu przeciwko legitymującemu go milicjantowi, tylko go uderzył pięścią i zaczął uciekać bez ostrzeliwania się. Przypłacił to życiem, gdyż chwilę po tym właśnie ten milicjant go zastrzelił. 

Napady

W ciągu dwóch lat WiS-owcy przeprowadzili „z sukcesem” dziewięć napadów:

29 listopada 1949 r. trzyosobowa grupa pod dowództwem Umińskiego, uzbrojona w broń krótką („Parabellum”, rakietnicę i FN-kę, tzw. „belgijkę”), przeprowadziła w Wieliczce dwa napady na sklepy spółdzielcze (mięsny i z pieczywem), uzyskując ponad 40 tys. zł.

19 lutego 1950 r. pięcioosobowa grupa dowodzona również przez Umińskiego, uzbrojona w broń krótką i granaty, napadła na biuro Zarządu Miejskiego w Wieliczce. Zrabowano około 14 tys. zł (utarg kina „Górnik”) oraz pieczątki i blankiety dowodów osobistych, które miały posłużyć do wytworzenia fałszywych dokumentów tożsamości osobom poszukiwanym.

15 listopada 1950 r. trzyosobowa grupa, w tym Umiński, uzbrojona w broń krótką, dokonała napadu na sklep MHD na krakowskich Dębnikach. Zabrano około 5 tys. zł i sześć metrów materiału ubraniowego.

11 grudnia 1950 r. siedmioosobowa grupa Umińskiego uzbrojona w broń krótką, pistolet maszynowy MP40 i granaty przeprowadziła spektakularne napady na pocztę i posterunek MO w Niepołomicach – w tym samym czasie (czyt. w następnym rozdziale).

31 marca 1951 r. Stachiewicz i Kamiński obrabowali sklep MHD na Azorach w Krakowie, zabierając około 2,3 tys. zł.

Z 4 na 5 maja 1951 r. Umiński wraz z trzema innymi członkami WiS-u, uzbrojeni w broń krótką i granaty, napadli na Urząd Obwodowy Miejskiej Rady Narodowej na krakowskich Azorach. Po sterroryzowaniu strażników zabrali pieczątki używane do wyrabiania zaświadczeń o miejscu zamieszkania.

13 października 1951 r. Umiński wraz z czterema kolegami, uzbrojeni w broń krótką i granaty, napadli na sklep tekstylny w Bieżanowie, zabierając około 1 tys. zł utargu.

Przygotowania do niepołomickiej akcji „komandosów” WiS-u

W grudniu 1950 r. Umiński ze swoimi ludźmi postanowili zaatakować w Niepołomicach. Za cele obrano pocztę mieszczącą się wówczas na parterze zamku (od strony parku) i posterunek milicji – przeniesiony z zamku, od września 1950 r. ulokowany na piętrze budynku w południowo-wschodnim rogu rynku (obecnie mieści się tam zakład fryzjerski i kancelaria prawna).

Umiński z Dębickim udali się na rekonesans do Niepołomic pociągiem. Podobnie, ale niezależnie od tej dwójki, rozpoznanie przeprowadzili Kamiński i Kwaśniewski. Po wywiadzie uznali, że akcja może nie być łatwa i dlatego postanowiono uderzyć w siedmiu. Liczyli na „podjęcie” sporej kwoty z poczty, a zainteresowanie posterunkiem wynikało z możliwości uzyskania dokumentów dotyczących osób z tego terenu, będących w zainteresowaniu służby, i zdobycia broni krótkiej.

Kilka dni później, 11 grudnia, cała siódemka, tj. Umiński, Stachiewicz, Kamiński, Zawadzki, Maziarzewski, Kwaśniewski i Dębicki – jako gospodarz spotkania, odbyli odprawę, na której szczegółowo omówiono taktykę i rolę każdego z przyszłych uczestników napadu. Późnym popołudniem udali się pociągiem do Podłęża, skąd pieszo przemieścili się do Niepołomic. W drodze do miasteczka Umiński wydał swoim ludziom uzbrojenie, maski i okulary. Jeszcze w Krakowie, na odprawie, otrzymali „służbowe” płaszcze i nakrycia głowy.

Grupa została podzielona na trzy zespoły: trzyosobowy szturmowy z Umińskim jako dowódcą, dwuosobowy do pilnowania sterroryzowanych urzędników i ewentualnych klientów poczty oraz dwuosobowy, który miał być zewnętrznym ubezpieczeniem i zająć pozycję w rynku (Kwaśniewski z „parabelką” i nieuzbrojony Maziarzewski).

Atak na pocztę

Około 17:45 klient poczty Jan Czajka i naczelnik urzędu Jan Piech usłyszeli: „ręce do góry!”. Do pomieszczenia wtargnęło trzech zamaskowanych osobników z bronią palną: Umiński z „parabelką” i granatami, Stachiewicz z MP40 i granatami oraz Kamiński z rakietnicą i granatem trzonkowym. Twarze mieli zamaskowane czarnymi woalkami, na rękach także czarne rękawice. Wprowadzili ze sobą kobietę z uniesionymi nad głową rękami – była to Kazimiera Strojna, telefonistka, która akurat wracała do miejsca pracy. Czajka nie wykonał od razu polecenia, ale natychmiast podniósł ręce, gdy Stachiewicz przystawił mu do głowy lufę „empi”. Napastnicy polecili wszystkim obecnym mężczyznom położyć się na podłodze w pomieszczeniu biurowym (pokoju naczelnika). Skrępowali im ręce sznurkiem, a głowy przykryli płaszczami. Oprócz Czajki i Piecha, w obiekcie przebywali wtedy także inni pracownicy poczty: Stanisław Góra – urzędnik pocztowy, Stanisław Malarz i Marian Trzos – doręczyciele oraz Franciszek Wnęk. Telefonistka, zmuszona do objaśnienia kwestii technicznych łącznicy, pozostawała do dyspozycji sprawców, którzy zezwolili jej tylko na łączenie rozmów i odpowiedzi: „tak”, „nie”. 

Po obezwładnieniu obsługi i klienta Kamiński zaczął pakować gotówkę (tylko banknoty). Wyciągał z szuflad pieniądze oraz znaczną ilość znaczków. Dowodzący napadem, uznając, że sytuacja jest opanowana, wezwał do środka do pomocy Kamińskiemu Dębickiego, który nie miał broni. Sam wraz ze Stachiewiczem wyszedł z poczty, kierując się do posterunku milicji obywatelskiej. W trakcie pobytu napastników na poczcie kilka osób, w tym pracownica poczty Janina Hyrc i doręczyciel Urych, chciało wejść do środka. Drzwi były jednak zamknięte, a męski głos oznajmiał, że aktualnie trwa kontrola i będzie można wejść dopiero za około pół godziny. Kamiński kilka razy rozmawiał telefonicznie z grupą, gdy ta już opanowała posterunek. 

Niedługo przed opuszczeniem poczty przez ludzi Umińskiego, poprzedzonym zniszczeniem łączy i aparatów słuchawkowych, w tym w rozmównicy (napastnicy nie zauważyli aparatu na ścianie w jednym z pomieszczeń), do środka chciała też wejść Barbara Liberówna. Była to uczennica niepołomickiego liceum, która wraz z rodziną zamieszkiwała jeden z lokali w zamku. Wychodzący z pomieszczenia Kamiński i Dębicki wpuścili ją po około minucie, lecz gdy dziewczyna nie zobaczyła nikogo w okienku, wróciła do mieszkania. Wcześniej skrępowanym mężczyznom zabroniono ruszać się przez trzy kwadranse, oznajmiając, że całe miasto jest opanowane przez uczestników akcji. Gdy Góra zwrócił się do Strojnej, by przecięła im więzy nożyczkami, kobieta odmówiła, gdyż była przerażona groźbą powrotu napastników. 

Szturm na posterunek MO

Do Umińskiego i Stachiewicza dołączył Zawadzki (bez broni). Gdy byli już przy drzwiach wejściowych do siedziby posterunku, te zostały otwarte, gdyż jeden z milicjantów, kpr. Franciszek Siwek (z Woli Batorskiej), właśnie wychodził na kolację. Za nim podążał szer. Józef Rogóż, by założyć łańcuch zabezpieczający drzwi. Siwek natychmiast został sterroryzowany bronią i z okrzykiem „Ręce do góry!” położony na podłogę. Rogóż cofnął się na dyżurkę i chciał sięgnąć po „pepeszę”. Szybko z tego zrezygnował, gdyż Maziarzewski strzelił ostrzegawczo w jego kierunku, w ścianę. Kpr. Jan Kuśnierz, który wtedy przebywał w sąsiednim pomieszczeniu, gdy się zorientował, że trwa napad, usiłował po ciemku podpiąć magazynek do „pepeszy”, lecz też został obezwładniony. Wszyscy trzej milicjanci zostali skrępowani za ręce i położeni w pierwszym od wejścia pomieszczeniu (poczekalni) w ten sposób, że jeden leżał na nogach dwóch pozostałych. Na głowy zarzucono im służbowe, milicyjne płaszcze.


Kpr. Franciszek Siwek, milicjant posterunku w Niepołomicach w 1950 r. Źródło: Oddziałowe Archiwum IPN w Krakowie 

Napastnicy przystąpili do przeszukania drewnianej szafy z aktami. Metalowej nie otwarto, gdyż klucze do niej miał wywiadowca będący w terenie. Do pakowania dokumentacji w pokrowiec materaca i jedną z peleryn milicyjnych sprawcy napadu postanowili zaangażować kobietę zajmującą lokal przyległy do posterunku, Józefę Ekiert. Oprócz papierów napastnicy zabrali dwa płaszcze i czapki oraz dwa automaty „pepesza” z załadowanymi trzema magazynkami. Pod adresem Bieruta, Cyrankiewicza i Rokossowskiego, których portrety wisiały na ścianie, mężczyźni zażartowali: „Oni też powinni tu leżeć”. Na odchodne rzucili przez słuchawkę do kolegów przebywających jeszcze na poczcie: „Wychodzimy w drugim kierunku (oznaczało to Grodkowice/Szarów)”. Uszkodzili łączność i zabronili milicjantom ruszać się przez pół godziny, grożąc, że w przeciwnym wypadku wrócą, gdyż miasto jest przez nich obstawione. Powiedzieli też do milicjantów, że mają szczęście, bo jeszcze nie dostali na nich wyroków. Dwóm funkcjonariuszom, skarżącym się na mocno zaciśnięte więzy, poluzowali je. 



Odwrót i bilans napadu

Poczta była okupowana przez około półtorej godziny, a posterunek około godziny. Po wyjściu z obu obiektów napastnicy spotkali się w rynku i faktycznie udali ulicą Bocheńską w kierunku przystanku kolejowego Grodkowice. Kamiński jeszcze w rogu rynku wystrzelił z rakietnicy. Idąc ulicą, uformowali szyk, który wyglądał, jakby trzech ujętych przestępców niosących pakunki było eskortowanych przez dwóch uzbrojonych w „pepesze” milicjantów (mieli na sobie płaszcze i czapki milicyjne). Na Bocheńskiej, na wysokości domu doktora Zieji, sprawcy napadu wyminęli się ze zmierzającymi do centrum miasta Marią Waligórską i Marią Paluch. Po drodze zatrzymali furmankę, która ich wyprzedzała, i wykorzystali ją jako podwodę. Przed przystankiem Grodkowice porzucili na skraju lasu obie pepesze, płaszcze i czapki milicyjne oraz część zrabowanej z posterunku dokumentacji. Najbliższym pociągiem pojechali do Płaszowa, skąd tramwajem udali się do Krakowa. 

Po przeliczeniu gotówki okazało się, że łupem napadu na pocztę padło 12,3 tys. zł oraz znaczki na kwotę 785 zł. Część uzyskanych pieniędzy przeznaczono na wsparcie jedenastu więźniów i ich rodzin kwotami 300–500 zł. Prawdopodobnie w wyniku niedokładnego przeszukania szuflad nie skradziono około 10 tys. zł z biurka naczelnika poczty. 

Dokumentacja zabrana z posterunku, poza „gazetkami” dotyczącymi osób poszukiwanych i skorowidzem zawierających ich dane, a także dziennikiem inwigilacyjnym, nie przedstawiała większej wartości. Inne, tajne materiały, znajdowały się w niedostępnej, metalowej szafie.

Reakcja i śledztwo

Pierwszym spośród mężczyzn na poczcie wyswobodził się Stanisław Malarz, rozwiązując więzy zębami. Z telefonu, którego napastnicy nie zauważyli i nie zniszczyli, zadzwonił do bocheńskiego UB i powiadomił o napadzie. 

Milicjanci po uwolnieniu się oddali przez okno trochę strzałów z karabinów kb (ludzie Umińskiego nie zabrali ich ze stojaka) – właściwie na ślepo, gdyż sprawcy już dawno nie byli w ich zasięgu – oraz rzucili granat. 

Jeden z milicjantów po stwierdzeniu uszkodzenia łączności w posterunku udał się na pocztę, aby zaalarmować jednostkę nadrzędną o napadzie, co już de facto zostało zrobione przez doręczyciela Malarza. 

Po uzyskaniu informacji o napadzie UB w Bochni natychmiast wysłał do Niepołomic 5-osobową grupę operacyjną, a następnie drugą, 15-osobową, wraz z szefem powiatowym UB. Przesłuchano obecnych jeszcze na miejscu zdarzeń świadków. Skierowano do penetracji terenu żołnierzy z miejscowej jednostki KBW, którzy 12 grudnia w godzinach popołudniowych ujawnili w lesie, w pobliżu przystanku kolejowego Grodkowice, porzucone „pepesze” i część skradzionej dokumentacji. 

Wszczęto śledztwo. Zatrzymano siedem osób z Niepołomic i okolicy (m.in. byłych akowców), wytypowanych jako potencjalnych sprawców. Dwie z nich postanowiono wykorzystać „operacyjnie”. Czynności śledcze nie przynosiły jednak żadnych „wyjść na sprawców”. Jeden z byłych akowców pozyskanych do współpracy przez UB zaczął nawet podejrzewać (o czym się zwierzył zaufanej osobie, nie wiedząc, że jest przez nią sprawdzany), że tych rozbojów, jako prowokacji, mogli dokonać funkcjonariusze bezpieki. Według niego mogły o tym świadczyć fakty, iż sprawcy stosunkowo delikatnie obeszli się z napadniętymi, oraz że szybko odnaleziono porzucone automaty, a także nie skradziono wszystkich pieniędzy z poczty. Śledztwo utknęło w martwym punkcie.

Tymczasem 11 miesięcy później w Warszawie…

Po Niepołomicach Umiński dokonał jeszcze trzech napadów (dwóch w Krakowie i jednego w Bieżanowie). Następnie prawdopodobnie uznał, że kontynuacja działalności na tym terenie może w końcu spowodować wpadkę – chociażby z powodu stosowania podobnego modus operandi (sposobu działania) w napadach czy używania charakterystycznych ubiorów. W związku z tym dowodzący grupą postanowił zadziałać na innym terenie. Wybrał Warszawę. Przy okazji miał zamiar zaopatrzyć się w książki potrzebne do pracy doktorskiej. Jego decyzja o zmianie terytorium była racjonalna i uzasadniona, ale nie przewidział, że o niepowodzeniu i zakończeniu działalności WiS-u zdecyduje przypadek.

31 października 1951 r. Umiński wysłał telegram do Stachiewicza, zamieszkującego wtedy w Warszawie przy ulicy Brzeskiej. Treść wiadomości brzmiała: „Bądź w domu przyjeżdżam rano. Hanka”. Faktycznie Umiński przyjechał do Stachiewicza nazajutrz z niedużą walizką, w której miał dwie „parabelki” i FN-kę oraz siedem granatów. 2 listopada mężczyźni postanowili wytypować oraz rozpoznać kolejny obiekt do napadu, do czego jednak nie doszło. Umiński umówił się ze Stachiewiczem i jeszcze jednym WiS-owcem, Stanisławem Wnękiem, na spotkanie następnego dnia o 16:00 na ulicy Targowej, przy budynku Ministerstwa Finansów. Stachiewicz, zmierzając na spotkanie z pistoletami i granatami w walizce, przechodził ulicą Ząbkowską. Wydał się podejrzany milicjantowi patrolującemu teren, gdyż uchwyt niedużej walizki był bardzo wygięty, co świadczyło o ciężkiej zawartości. Funkcjonariusz postanowił wylegitymować mężczyznę i skontrolować bagaż. Stachiewicz otworzył walizkę. Na wierzchu były części garderoby. Gdy milicjant pochylił się nad bagażem, by sprawdzić całą zawartość, Stachiewicz uderzył go w głowę, wyjął „parabelkę”, przeładował pistolet i zaczął uciekać. Ucieczka się nie powiodła, gdyż na ulicy Brukowej natknął się na kolegę milicjanta z patrolu, zaalarmowanego strzałami ostrzegawczymi milicjanta ścigającego Stachiewicza, i cywila, z którymi zaczął się szamotać. Wtedy dobiegł do nich uderzony wcześniej milicjant i z bliskiej odległości oddał do Stachiewicza dwa, jak się okazało, śmiertelne strzały. W walizce, oprócz garderoby, milicjanci znaleźli pistolety, amunicję i granaty, a przy zabitym – dokumenty osobiste i notatki zawierające nazwiska i adresy znajomych denata. 

Zatrzymania

W Warszawskim mieszkaniu Stachiewicza UB urządziło zasadzkę, w której tego samego dnia wpadł Wnęk. Najprawdopodobniej ani on, ani Umiński nie wiedzieli, że Stachiewicz nie żyje. Aresztowanie Wnęka pociągnęło dalsze zatrzymania 29 osób, z których tylko kilka było związanych organizacyjnie z WiS. To jednak pozwoliło na ustalenie pozostałych członków organizacji i ich aresztowania w kolejnych dniach. Umiński, podejrzewając, że Stachiewicz mógł zostać aresztowany 3 listopada, wrócił do Krakowa. Oprócz zatrzymań w Warszawie, UB do 7 listopada ujął również wszystkich uczestników napadów w Niepołomicach zamieszkałych w Krakowie, Katowicach i Wieliczce. 

Kamiński został zatrzymany przy ówczesnej ulicy Stalingradzkiej w Krakowie. Wyskakując przez okno z mieszkania na drugim piętrze, doznał poważnych obrażeń kończyn dolnych i miednicy. W mieszkaniu znaleziono m.in. około 2 tysięcy sztuk ulotek-ostrzeżeń, kilkaset kopert, papier oraz sprzęt drukarski i poligraficzny.

Umiński został zatrzymany 7 listopada na dworcu kolejowym w Krakowie.


Aresztowany Józef Umiński z arsenałem grupy ujawnionym w wieży kościelnej w Mielcu. Źródło: Archiwum Oddziałowe IPN w Rzeszowie

Śledztwo, proces i skazania

Zeznania świadków, ujawnienie broni i innego uzbrojenia oraz egzemplarzy ulotek, a także wyjaśnienia podejrzanych (oskarżonych), potwierdziły działalność opozycyjnej, konspiracyjnej organizacji oraz udział wymienionych wcześniej członków WiS-u w napadach w Mielcu, Krakowie, Wieliczce, Bieżanowie i Niepołomicach. Z początku podejrzani nie przyznawali się do popełnionych przestępstw.

Sprawcy napadów w Niepołomicach i innych zostali skazani wyrokiem z 27 marca 1952 r.  Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie za czyny m.in. z art. 86 Kodeksu Karnego Wojska Polskiego (udział w nielegalnej organizacji z zamiarem zmiany przemocą ustroju), art. 1 Małego Kodeksu Karnego (gwałtowny zamach na funkcjonariuszy), art. 4 MKK (nielegalne posiadanie broni), art. 23 MKK (rozpowszechnianie fałszywych informacji na szkodę państwa polskiego), art. 259 Kodeksu Karnego (rozbój) na:

Józef Umiński – karę dożywotniego więzienia, 

Zbigniew Maziarzewski – 10 lat więzienia,

Tadeusz Kwaśniewski – 12 lat więzienia,  

Jerzy Dębicki – 12 lat więzienia,

Jerzy Zawadzki – 12 lat więzienia,

Tadeusz Kamiński – 15 lat więzienia.

Wobec wszystkich orzeczono też pozbawienie praw publicznych i honorowych oraz przepadek całego mienia. Najwyższy Sąd Wojskowy w Warszawie złagodził karę Umińskiemu do 15 lat więzienia. Wszyscy skazani opuścili warunkowo zakłady karne w latach 50. (Umiński – 24.12.1957 r.).

Konsekwencje służbowe

Wszyscy trzej napadnięci milicjanci zostali ukarani dyscyplinarnie surowymi naganami za to, że dali się rozbroić. Kpr. Łagosz, który miał wtedy pełnić służbę dyżurnego, a oddalił się z jednostki (bez broni), został dyscyplinarnie zwolniony ze służby. Wcześniej miał już poważne przypadki łamania dyscypliny. Dwóch z rozbrojonych nie miało dobrych opinii. Po kilku miesiącach zostali zwolnieni m.in. za pijaństwo w służbie (w tym jeden za strzelanie po pijanemu), „kumanie się z wrogim elementem” - polegającym m.in. na ostrzeganiu przestępców przed działaniami milicji, samowolne opuszczanie miejsca służby, przemycanie informacji aresztowanym, podejrzenie o nieujawnienie działalności w AK oraz bierność w wypełnianiu obowiązków służbowych. Tylko jeden z nich kontynuował służbę i odszedł na emeryturę w stopniu porucznika w latach 70. ub. wieku.


Kpr. Władysław Łagosz, milicjant posterunku w Niepołomicach w 1950 r. Źródło: Oddziałowe Archiwum IPN w Krakowie

W związku z zaistniałym zdarzeniem Wojewódzka Komenda MO w Krakowie przeprowadziła czynności kontrolne, ujawniając niedociągnięcia w służbie. Jednak najbardziej obnażył słabości jednostki (obciążające jednostki nadrzędne) por. Leszczyński z Komendy Głównej MO. Oficer wykazał w raporcie m.in. żenujący poziom wyszkolenia milicjantów, a właściwie jego brak, niewłaściwe zabezpieczenie posterunku i plan obrony oraz brak właściwej reakcji pomimo, że od zdarzenia upłynęło półtora miesiąca. Ze 116 szkoleń odbytych w posterunku, 72 dotyczyły tematyki politycznej(!), a tylko 2 znajomości broni, podobnie, jak zasad jej użycia.

Warto też odnieść się do kwestii zmiany siedziby milicji. Wcześniej, od stycznia 1945 r. do 21 września 1950 r., znajdowała się ona w dwóch pomieszczeniach w zamku (na parterze, w północno-zachodnim rogu). Została zamieniona na lokal trzypokojowy (uwzględniając poczekalnię), który został zwolniony przez zarząd LZS „Puszcza”. Zmiana ta rzekomo była podyktowana zachorowaniem czterech milicjantów na gruźlicę (jeden z nich zmarł), co przypisywano złym warunkom lokalowym mającym sprzyjać zapadalności na choroby płucne. Okazało się jednak, że to prątkujący milicjant zarażał innych. 

„Stawialiśmy opór…”

Po wyjściu z więzienia członkowie WiS-u kończyli studia, podejmowali pracę, uzyskiwali zatarcia skazań i włączali się w normalne życie. Kontynuowali przyjaźnie z lat działalności konspiracyjnej w walce z narzuconym Polsce ustrojem politycznym. Przez lata byli inwigilowani. 

Józef Umiński opisał działalność założonej przez siebie organizacji w książce pt. „Stawialiśmy opór… Dwanaście lat (1940-1951) zbrojnej harcerskiej konspiracji niepodległościowej Drużyny Sz. Sz. (Szarych Szeregów— przyp. autora) im. Jeremiego Wiśniowieckiego”.


Okładka książki Józefa Umińskiego

Działania grupy „Stalowi Polacy”, później pod nazwą „Wolność i Sprawiedliwość”, były brawurową próbą realizacji młodzieńczych idei. Niewątpliwie jej uczestnicy trafnie oceniali ówczesną rzeczywistość, jak i ponure perspektywy dla państwa i społeczeństwa polskiego. Niemniej jednak sposób działania WiS-owców może budzić uzasadnione wątpliwości, chociażby z tytułu narażania osób postronnych na utratę życia lub zdrowia.

 



Wojciech Wójcik

wojcik.wojciech@interia.eu


Najważniejsze źródła:

Oddziałowe Archiwum IPN w Krakowie;

Oddziałowe Archiwum IPN w Rzeszowie;

Bogusław Wójcik, „Nie myślcie, że zdołacie uniknąć odpowiedzialności”. Zmagania mieleckich harcerzy z komunizmem, „Biuletyn IPN” nr 3/2019.





 


Komentarze

Popularne posty