Działalność
opiekuńczo-charytatywna opactwa benedyktynek w ciągu wieków
Staniątecki
klasztor jak Arka Noego
24 października 2022 r. staniątecki klasztor opuściła
ostatnia grupa ukraińskich uchodźców. Pierwsi przybyli do opactwa 26 lutego
br., dwa dni po kolejnej napaści Rosji na Ukrainę. Oprócz lokum udzielonego
przez zakonnice, przez cały czas pobytu mieli zapewnioną wszechstronną opiekę i
wyżywienie, głównie za sprawą wolontariuszy i darczyńców, którzy wspomagali ich
na różne sposoby. XIII-wieczny klasztor po raz kolejny stał się miejscem
schronienia i ratunku – co nasuwało wiele skojarzeń z jego dotychczasowymi
dziejami. Prowadząc przez wieki działalność opiekuńczo-charytatywną, opactwo
wielokrotnie wykraczało poza obowiązującą zakony benedyktyńskie maksymę życia
sformułowaną przez św. Benedykta – Ora et labora (Módl się i pracuj).
Pomagały i chroniły od zawsze
Staniąteckie opactwo i jego działalność w zakresie
opiekuńczo-charytatywnym można przyrównać do biblijnej Arki Noego (zrobiła to
zresztą w swoich zapiskach matka ksieni Kazimiera Hilaria Szczerbianka – patrz
niżej). Noe miał uratować dzięki niej swoją rodzinę i wszystkie rodzaje zwierząt
przed zagładą – potopem. Benedyktynki poszły dalej – oprócz życia i zdrowia
chroniły również wolność osób zagrożonych i zapewniały im przetrwanie.
Choć nie udokumentowano ochrony miejscowej ludności przed
najazdem Tatarów w XIII wieku (w Staniątkach Tatarzy byli w 1259 r.) czy przed Szwedami (wielokrotnie nawiedzali
Staniątki w latach 1655–57 i łupili klasztor), można domniemywać, że w
naturalnym odruchu przed zagrożeniem ludzie widzieli ratunek poprzez
schronienie się w zabudowaniach klasztornych. Były one swego rodzaju enklawą, a
benedyktynki zapewne nie odmówiły im ratunku, chociaż same – będąc zagrożone ze
strony Szwedów – musiały uchodzić na Sądecczyznę. Swoją drogą – zabezpieczenia
przed wtargnięciem na zamknięty teren klasztorny nie były skuteczną przeszkodą
dla zbrojnych intruzów. Potwierdza to opis wiązania koni przez Szwedów do balas
kaplicy Matki Boskiej Bolesnej. Wspomniała o tym – na podstawie przekazu
ustnego kilku pokoleń zakonnic – w Dziejach klasztornych Staniątek kronikarka,
bibliotekarka i pierwsza prefekta przyklasztornej szkoły dla panien, s. Anna
Kiernicka. Gdy ksieni Lubieniecka wraz ze swoimi zakonnicami schroniła się u
krewnej w Barcicach przed wrogo nastawionymi do zakonów Szwedami, nie
zapomniała o mieszkańcach klasztornych wiosek. W liście do komisarza dóbr
klasztornych, który pozostał w Staniątkach, prosiła, aby nie dał robić żadnej
krzywdy ubogim mieszkańcom klasztornych wiosek i był wobec nich łaskawy.
Powstanie kościuszkowskie (1794)
Insurekcja, poprzedzona ogłoszeniem aktu powstania i
przysięgą złożoną narodowi polskiemu przez Tadeusza Kościuszkę 24 marca 1794 r.
na krakowskim Rynku Głównym, była odpowiedzią na represje Rosji po wojnie
polsko-rosyjskiej w 1792 r. W dziejach zapisała się jako próba ratowania
resztki państwa polskiego oraz jego niepodległości po II rozbiorze Polski, który
nastąpił w 1793 r. Bezpośrednią przyczyną wybuchu powstania było wytropienie
organizacji spiskujących przeciwko Rosji i aresztowanie ich członków. Polskiej
armii groziła redukcja, a nadwyżka żołnierzy miała być wcielona do armii
rosyjskiej i pruskiej. Zwycięska bitwa pod Racławicami była największym
zwycięstwem kościuszkowskiej insurekcji. Powstanie upadło, a po zajęciu Krakowa
przez Prusaków (włączyli się oni do zwalczenia powstania) siostry z zagrożonych
krakowskich zakonów znalazły schronienie w klasztorze benedyktynek. Nie można
wykluczyć, że i cywilni uciekinierzy, którzy znaleźli się w Staniątkach,
trafili do klasztoru.
Wojny napoleońskie na terenie Galicji (1809–1813)
Opactwo staniąteckie udzieliło opieki, m.in. poprzez
zapewnienie leczenia, Polakom zaciągniętym w szeregi c.k. armii, powracającym z
przegranej wojny z wojskami napoleońskimi w 1809 r. W Galicji Polacy walczyli
też u boku Napoleona przeciwko Rosji w latach 1812–1813. Schronienia udzielono
nie tylko wojakom pochodzącym ze Staniątek. Większość powracających byłych
żołnierzy była okaleczona, często w ciężkim stanie (brak kończyn, uszu, połowy
twarzy…), który uniemożliwiał im samodzielne funkcjonowanie. Ponadto wracający
kombatanci nie mieli dostatecznego odzienia, byli zagłodzeni. Kołatali do furty
z prośbą o wsparcie i otrzymywali je w różnych postaciach. Siostry żywiły ich
oraz udzielały pomocy poprzez hospitalizację i opatrywanie ran. Niezbędne
środki – w postaci materiałów opatrunkowych, płócien, koszul, prześcieradeł,
sienników i innych rzeczy – pozyskiwały z cyrkułu bocheńskiego.
Epidemia, pomór bydła (1810), klęski żywiołowe – powódź,
pożary (1813)
Przybycie do Staniątek dużej liczby rannych i chorych kombatantów przyczyniło się do rozpowszechnienia nieznanej, śmiertelnej choroby. Na skutek dużej liczby chorych, a także ofiar śmiertelnych, nie miał kto uprawiać pól. Ksieni opactwa przeznaczała dochód ze sprzedaży sreber kościelnych na zakup żywności, by ratować opactwo od głodu, a także opłacała sprowadzanych do wsi lekarzy i kupowała lekarstwa. Sytuację pogorszył pomór bydła. W dwa dni we wsi padło ogółem 90 wołów. W 1813 r. wystąpiła duża powódź, dochodziło do częstych pożarów, co powodowało dalsze zubożenie i nędzę wsi. Klasztor pomagał w odbudowie zniszczonych przez wodę domostw. Po pożarach mieszkańcy już nawet nie żebrali, lecz gwałtownie dopominali się o pomoc, której udzielenie nawet w minimalnym zakresie często wykraczało poza możliwości zakonnic.
Powstanie listopadowe (29 listopada 1830 – 21 października 1831)
Powodem wybuchu powstania było nieprzestrzeganie przez Rosję postanowień konstytucji Królestwa Polskiego (tzw. kongresówki). Władze carskie zniosły wolność prasy, wprowadziły cenzurę, zawiesiły wolności zgromadzeń, prześladowały członków polskich organizacji niepodległościowych. Car, będący królem Polski, nie przyłączył obiecanych w ramach kongresu wiedeńskiego wcześniej utraconych ziem do Królestwa Polskiego. Bezpośrednią przyczyną zrywu były dekonspiracja i przygotowania do aresztowania członków sprzysiężenia spiskowców w warszawskiej Szkole Podchorążych Piechoty pod dowództwem ppor. Piotra Wysockiego.
Staniąteckie benedyktynki jesienią 1831 r. wspomogły grupę powstańców z Pułku Jazdy Wołyńskiej dowodzonego przez płk. Karola Różyckiego – części korpusu generała Samuela Różyckiego, która, uchodząc przed Rosjanami do Galicji, przekroczyła Wisłę pomiędzy Niepołomicami i Wolą Batorską, a następnie założyła obóz w Grobli. Oddział został internowany przez żołnierzy stacjonującego w Niepołomicach garnizonu austriackiego i poddany dwutygodniowej kwarantannie w cegielni w Woli Batorskiej z powodu panującej wtedy cholery.
Ówczesna ksieni Duwall dostarczała głodnym, spragnionym, często obdartym powstańcom pożywienia i ubiorów. Jak zapisano w klasztornej kronice, przesłała im: (…) kilka koszów chleba, kilka beczek wódki i piwa, kilka sztuk sera, kilka beczek zapraw kapusty z mięsem, kilka cebrów pieczeni dobrze przyrządzonych wołowizny, kilka beczek ziemniaków gotowanych, a także niezbędnej bielizny. Nie była to jednorazowa pomoc. Warto wspomnieć, że zachowanie sióstr pobudziło również miejscową ludność do wspierania internowanych powstańców w podobny sposób.
Opis wsparcia przez ksienię żołnierzy Pułku Jazdy Wołyńskiej internowanych na kwarantannie w Woli Batorskiej po upadku Powstania Listopadowego. Archiwum klasztoru w Staniątkach
Rabacja galicyjska (18 lutego 1846) i powstanie krakowskie (21 lutego 1846)
Planowane pod hasłami demokracji powstanie krakowskie miało się oprzeć na udziale chłopów. Austriacy, wiedząc o planach powstania w Wolnym Mieście Krakowie, uprzedzili jego organizatorów i skutecznie zmanipulowali chłopów, by ci wystąpili przeciwko właścicielom ziemskim, urzędnikom, rzemieślnikom, duchownym (chłopom miało rzekomo grozić zbrojne wystąpienie szlachty, z relacji z którą byli bardzo niezadowoleni). Austriacy obiecali im zapłatę za każdą żywą lub martwą osobę dostarczoną do cyrkułu. Buntownicy w okrutny sposób bili i zabijali przedstawicieli ww. grup, a także atakowali zmierzające do Krakowa oddziały powstańcze. Próby pozyskania chłopów do powstania były nieudane z powodu słabej agitacji, braku u nich świadomości narodowej. Gdy jeden z oddziałów złapał w pobliżu Wieliczki grupę chłopstwa wraz z austriackimi szwoleżerami, chłopi mieli się tłumaczyć, że nie działają z niechęci do szlachty, czy z zemsty, lecz z nakazu komisarza cyrkułowego z Niepołomic i starosty bocheńskiego, którzy wydali pisemne rozkazy wójtom, aby odstawiali szlachtę – żywą lub martwą – do cyrkułu. Za każdą osobę mieli mieć zapłacone 12 reńskich srebrem.
Na terenie naszej gminy rabację rozpoczęli chłopi z Podłęża, którzy powracając ze Lwowa informowali o wydarzeniach w cyrkule tarnowskim, czym podburzali miejscowych chłopów. Jednak dzięki szlachetnej postawie podłęskiego wójta, Józefa Ciastonia, który skutecznie odwiódł swoich mieszkańców od okrutnych czynów, sami podłężanie do rabacji nie przystąpili.
W Staniątkach, od rana 24 lutego, Wojciech Lach (Łach), kmieć ze Staniątek, jeździł konno po wsiach i podburzał ludzi na klasztor i jego urzędników. Atakom na klasztor przewodzili: podpity wójt Chrości (obecnie zachodnia część Staniątek) Jędrzej Waś, Balicki z Podborza oraz Wojciech Lach. Doszło do licznych pobić (około 20 osób), w tym ze skutkiem śmiertelnym w przypadkach sędziego klasztornego Janty i staniąteckiego krawca Jana Wróblewskiego. Dokonywano również grabieży mienia. Księży jezuitów wywieziono do Bochni. Rabacja w Staniątkach trwała pięć dni i zakończyło ją przybycie dwóch zbrojnych powstańców z Wieliczki, przed którymi agresywni chłopi zbiegli.
W klasztorze schronienie znalazły żony i dzieci bitych urzędników i rzemieślników (nie wszyscy jednak byli w stanie do niego dotrzeć na czas). Udzielono schronienia proboszczowi z Brzezia, który też obawiał się zbuntowanych chłopów z Grodkowic, lecz jego również, wraz z oo. jezuitami, wywieziono do Bochni.
Opis rabacji chłopskiej w Staniątkach, która zaczęła się 24 lutego, we wtorek zapustny, i trwała pięć dni. Archiwum klasztoru w Staniątkach
Powstanie styczniowe (1863–1864)
Powstanie
zostało poprzedzone branką, tj. poborem do carskiego wojska. Walki toczyły się
m.in. przy granicy Królestwa Polskiego z Galicją, stąd ludność dość łatwo
przemieszczała się między zaborami. Nie ma zbyt wielu informacji o
zaangażowaniu się klasztoru we wsparcie powstańców. Wiadomo jednak, że siostry
odczuwały sympatię względem osób, które walczyły, wspomagając ich np.
żywnością.
Wpisy w II
tomie kroniki klasztoru świadczą o udzieleniu pomocy materialnej powstańcom
przez jedną z guwernantek szkoły klasztornej. M.in. zanotowano, że guwernantka
Kleczkowska, wdowa, kupiła płótna dla biednych rannych powstańców, i dla
uwięzionych dostarczała (…) koszul i pożywienia. Inna sprawa, że
później miała problemy, gdyż katecheta szkolny będący z nią w konflikcie wykorzystał ten fakt i doniósł na nią do Austriaków, dodatkowo oskarżając ją o spiskowanie. Kobieta została aresztowana, ale oficerowie nie stwierdzili zagrożenia z jej strony i po miesiącu ją zwolnili. Katecheta "za karę" musiał nim być jeszcze trzy lata, zanim dostał probostwo. Ze źródeł klasztornych wiadomo także, że w
sierpniu 1864 r. w klasztorze przebywał powstaniec z Warszawy, Adam Krupiński.
Kandydatka na zakonnicę, Anna Frydolina Suchecka, przed formalnym wstąpieniem
do klasztoru pielęgnowała rannych powstańców.
Klasztor w Staniątkach, za radą i z inspiracji jezuity o. Stanisława Załęskiego, przyjął w 1889 r. kilka prześladowanych w zaborze rosyjskim rodzin unickich z Podlasia, dając im mieszkanie i zatrudnienie. Kościół Unicki to prawosławni mieszkający wówczas na terenie Rzeczypospolitej, którzy, zachowując liturgię prawosławną, przeszli pod jurysdykcję papieską w Rzymie, stając się katolikami i Polakami. Nazywano ich grekokatolikami.
W 1896 staniąteckie opactwo wsparło finansowo budowę polskiej szkoły w Białej (dawniej miasto, a dziś część Bielska-Białej), zdominowanej przez ludność niemiecką – akcję propagowaną przez Towarzystwo Szkoły Ludowej im. Tadeusza Kościuszki.
Kurs pielęgniarski i "dyżury poczęstunkowe" (1914)
Gdy pod koniec sierpnia 1914 r. (kilka tygodni po rozpoczęciu wojny) doszło do wybuchu epidemii tyfusu, cholery i – w szczególności w Staniątkach – czerwonki, benedyktynki wzięły udział w zorganizowanym przez państwo kursie pielęgniarskim w Podłężu, który przeprowadził dr Adolf Klęsk. Szkolenie ukończyło pięć przedstawicielek opactwa.
Miejscowa ludność, w tym klasztorne zakonnice, dostarczała żywność do pociągów zatrzymujących się w stacji Podłęże, wiozących rannych żołnierzy c.k. armii, którzy wracali z frontu. Przedstawiciele okolicznych miejscowości (wyróżniały się panie z Niepołomic, które na peronie podłęskiej stacji ustawiły bufet) oraz opactwa w wyznaczonych dniach pełnili dyżury „poczęstunkowe” na stacji. W kronice klasztornej odnotowano wymiar tej pomocy rannym żołnierzom powracającym z bitwy pod Rawą Ruską 9 września 1914 r.: Wydano rannym następującą żywność: 100 bochenków chleba, bułek więcej niż 200, ze wszystkich folwarków zabrano mleko, co uczyniło przeszło 300 litrów, nagotowano kilkadziesiąt kop jaj na twardo, naparzono kilka konwi herbaty, kilkadziesiąt serów i masła świeżego posłano kilka wielkich garnków, (…) nagotowano także kompotu z jabłek do 100 litrów i posłano kilkanaście flaszek soku malinowego do wody.
Wojskowy szpital w klasztorze
10 sierpnia ksieni Szczerbianka wystąpiła pisemnie do komendy wojskowej z ofertą uruchomienia w klasztorze szpitala dla 100 chorych i rannych żołnierzy. Tu warto nadmienić, że już w listopadzie 1912 r. staniątecka ksieni w piśmie do c.k. starostwa bocheńskiego zadeklarowała założenie szpitala dla 60 pacjentów na wypadek wojny.
Pierwsi ranni zostali przywiezieni 12 września 1914 r. Pacjenci zostali umieszczeni według narodowości, aby mieli komfort w komunikowaniu się czy w praktyce religijnej. Byli wśród nich Niemcy, Polacy, Rusini, Węgrzy, Morawianie, Słowacy, Czesi, Włosi, Bośniacy. Hospitalizowani byli bardzo zadowoleni z opieki i życzliwego przyjęcia. Dawali temu wyraz w licznych podziękowaniach wpisanych do Księgi pamiątkowej szpitala.
Polscy legioniści i ułani węgierscy w staniąteckim szpitalu
Gdy wieść o działalności Legionów Polskich dotarła do Staniątek, ksieni złożyła krakowskiej komendzie pisemną ofertę przyjęcia do szpitala legionistów. Tu należy wspomnieć, że do Legionów zaciągnął się pisarz klasztorny Stanisław Stach, a ksieni rekomendowała przyjęcie do formacji rządcy klasztornego, Stanisława Banacha, w charakterze sanitariusza w klasztornym szpitalu. Wkrótce umieszczono w nim 24 legionistów wraz z dowodzącym nimi oficerem. Ci, wdzięczni za troskliwą opiekę, pozostawiali swoje wpisy i rysunki w Księdze wojaków. Swój autoportret-karykaturę narysował m.in. artysta plastyk Janusz Kotarbiński (jego najbardziej znane dzieło to polichromia w kościele przy Krupówkach).
16 września w Staniątkach przyjęto na poczęstunek i odpoczynek oddział ułanów węgierskich, którzy wracali wycieńczeni z pola walki i prosili o gościnę. Otrzymali ją w postaci kwaterunku i posiłków. Spośród 180 żołnierzy z pól bitewnych wracało jedynie czterdziestu paru mężczyzn.
Ranni Rosjanie w klasztorze
8 listopada przyklasztorny szpital został ewakuowany przed nacierającymi Rosjanami. Zakonnice nie odmówiły przyjęcia rannych żołnierzy armii rosyjskiej (choć wojskowy szpital formalnie już nie funkcjonował). Rosjanie wkroczyli do Staniątek 28 listopada. Wielu rannych znajdowało się w ciężkim stanie. Warto wspomnieć o Polaku przymusowo wcielonym do armii carskiej, Janie Opackim z Kostopola na Wołyniu, który w wyniku postrzału w brzuch zmarł w staniąteckim szpitalu na drugi dzień. Wraz z innym zmarłym żołnierzem, Rosjaninem, zostali pochowani we wskazanym przez ksienię miejscu, tj. w polu, u stóp krzyża przy drodze na Zagórze (przy skrzyżowaniu dzisiejszych ulic Drogi Królewskiej i Zagórskiej – krzyż, ustawiony w miejscu postoju orszaku biskupa Wojciecha, już inny, stoi w tym miejscu do dziś). Polaka przed śmiercią zdążył wyspowiadać o. jezuita. Do Rosjanina prawosławny kapelan (batiuszka), wezwany z księżowskiej rezydencji, nie raczył przybyć.
Krzyż upamiętniający postój orszaku biskupa czeskiego Wojciecha Sławnikowica w Staniątkach, u stóp którego (od strony autostrady) pochowano dwóch żołnierzy armii carskiej, w tym Polaka, Jan Opackiego. Fot. Wojciech Wójcik
Po
rozpoczęciu walk w Staniątkach, 8 grudnia ksieni przyjęła gremialnie
napływających mieszkańców Staniątek i okolic, którzy chcieli się schronić przed
grożącym im niebezpieczeństwem. Przybywali wraz z dobytkiem w postaci zwierząt
hodowlanych, drobiu, ubioru, pościeli, ze skromnymi zapasami żywności. Pomimo
panującego w klasztorze ogromnego ścisku (stacjonowali tu wtedy żołnierze
rosyjscy) nikomu nie odmówiono azylu.
Ksieni Kazimiera Hilaria Szczerbianka zanotowała: wszystko to posuwało się długą procesyą do klasztoru, jakby do Arki Noego, prosząc mię o schronienie w tej krytycznej chwili. Naturalnie całą tę gromadę przyjęłam z otwartem sercem, dając im przytułek.
4 marca
1915 r. na nowo został otworzony szpital wojskowy. Ponieważ większość
ewakuowanych sióstr nadal przebywała poza klasztorem, możliwe było przyjęcie
większej liczby pacjentów. Ponadto siostrom przywieziono grupę chorych na
tyfus. Lazaret został rozwiązany 9 maja 1915 r.
Jeńcy rosyjscy
Od wiosny 1916 r. do końca wojny przebywało w klasztorze 20 jeńców rosyjskich. Władze c.k. przydzieliły ich do prac w majątkach klasztoru jako rekompensatę za zaciągniętych do c.k. armii pracowników polowych i warsztatowych (nie było komu obrabiać pól). Benedyktynki stworzyły im dobre warunki, za co mężczyźni odwdzięczyli się solidną pracą. Trzech z nich zmarło na chorobę zakaźną. Po wojnie w staniąteckim klasztorze pozostało dwóch byłych jeńców: stolarz-cieśla, a drugiemu, oficerowi, powierzono funkcję magazyniera. Obaj ożenili się w Staniątkach i tu dożyli końca swoich dni. Ksieni wspomogła ich, dając im drewno z lasu klasztornego zwanego "Choinkami" (przy Podborzu) na budowę domów.
Na początku
1917 r. klasztor utrzymywał łącznie 171 osób. Ponadto siostry zapewniały
zaopatrzenie w żywność wielu rodzinom i wspomagały w tym względzie krakowskie
zakony. Benedyktynki przyjmowały również uchodźców ze wschodniej Galicji
(których kierowano także do gospodarzy podłęskich). Siostry przez dwa miesiące
utrzymywały 57 takich osób.
Zakonnice
zajmowały się także sierotami wojennymi, współpracując w tym zakresie z
Książęco-Biskupim Komitetem w Krakowie. 27 dziewczynkom w wieku 3–6 lat
zapewniały ubiór, wyżywienie, zabawy oraz edukację religijną.
Wysiedleni z Wielkopolski (1939)
Uciekinierzy z Wołynia i Warszawy (1944)
Kolejnymi osobami, które latem 1944 r. znalazły schronienie w klasztorze, byli uciekinierzy z Wołynia zagrożeni ukraińskimi rzeziami, a przede wszystkim sieroty po zamordowanych Polakach. Dzieci przybyły do opactwa chore, brudne, wygłodniałe, zawszone i ze świerzbem. Oprócz schronienia otrzymały tu opiekę lekarską, środki niezbędne do przeżycia oraz wsparcie duchowe – niezwykle istotne po traumatycznych przeżyciach. 77 chłopców i 17 dziewczynek skierowała do klasztoru Rada Główna Opiekuńcza (RGO).
Staniąteckie
opactwo stało się miejscem schronienia także dla uciekinierów z Warszawy w
okresie Powstania Warszawskiego i po jego upadku. Jeszcze we wrześniu w
opactwie zamieszkało kilka warszawskich sióstr sakramentek (wraz ze swoją
przełożoną – wywodzącą się ze Staniątek Janiną Byszewską). Tylko tyle zakonnic
pozostało przy życiu po zbombardowaniu klasztoru udostępnionego powstańcom jako
szpital (zginęły wówczas 34 siostry).
W 1944 r. działało Schronisko (Zakład) Sierot przy klasztorze Panien Benedyktynek w Staniątkach. W lipcu znalazło w nim schronienie 94 dzieci z sierocińca w Podhajcach (d. woj. tarnopolskie). 12 listopada przyjęło ono 58 dzieci z Pogotowia Opiekuńczego RGO w Warszawie przy ulicy Siennej 59. Zakład prowadził działalność w oparciu o porozumienie z RGO i krakowską Kurią Metropolitalną.
Dzieci z sierocińca w Podhajcach (77 chłopców i 17 dziewczynek) umieszczone w klasztorze. Archiwum klasztoru w Staniątkach
Na dzień 28 listopada 1944 r. w schronisku przebywało 205 dzieci i 24 osoby dorosłe (personel, matki dzieci). 1 grudnia schronisko zreorganizowano i odtąd zgodnie z ww. porozumieniem Centrala RGO przeniosła część dzieci do innych zakładów, a w klasztorze pozostała ich setka w wieku szkolnym. Dzieci miały ustalony porządek dnia, w którym przewidziany był czas na modlitwę, posiłki, naukę, odpoczynek i zabawę. W zakładzie pracowało 12 benedyktynek, w tym s. Otylia Święch pochodząca z Zagórza. Opiekę zdrowotną zapewniało małżeństwo lekarzy: Stefan i Helena Ochorowiczowie oraz higienistka Anna Rakowska. Nauczaniem dzieci zajmowała się świecka wychowawczyni, Władysława Cetkowska, której pomagał brat jednej z benedyktynek, s. Anzelmy Przybylskiej – Władysław Przybylski.
Do
klasztoru trafiła i znalazła chwilowe schronienie grupa 15–16-letnich członkiń
Szarych Szeregów/AK – łączniczek z Powstania Warszawskiego (m.in. Zofia Morek, ps.
„Zmorek”). Dziewczęta po wyjściu z obozu w Pruszkowie zakamuflowały się wśród
dzieci (sierot) przewożonych do Krakowa, Staniątek. Siostry opiekowały się
nami dzień, dwa czy trzy. Pamiętam szatkowanie kapusty, ubijanie nogami
kapusty, pomagałam. Refektarz był zamieniony w wielką jadalnię, bo było mnóstwo
innych dzieci, sierot. Potem miałyśmy dostać się do Krakowa do internatu –
wspominała po latach Zofia Mróz. Niestety próba przedostania się do
krakowskiego internatu nie powiodła się. Niemiecki patrol zainteresował się
młodą dziewczyną w kurtce przypominającej wojskową (było to jej jedyne odzienie
po wyjściu z powstańczej Warszawy). Zofia została zatrzymana. Udało jej się
jeszcze tylko przekazać przypadkowo przechodzącej kobiecie karteczkę z
wiadomością do sióstr w Staniątkach, że złapali ją Niemcy. Następnie została
oddelegowana do kopania okopów. Pewnego dnia wykorzystała chwilę nieuwagi,
zdołała zbiec, wsiąść do pociągu i tak dostała się do Staniątek. Okazało się,
że benedyktynki wcześniej otrzymały wiadomość o aresztowaniu Zofii – jednak nic
nie mogły wówczas zrobić, by jej pomóc. Na widok dziewczyny siostry poczuły
więc z jednej strony ulgę, że jest cała i zdrowa, ale też strach – że będą
poszukiwać jej Niemcy. Jeszcze pierwszym pociągiem, który szedł, [pojechałyśmy]
do Krakowa. Tym razem siostry mnie wzięły między siebie, a tajniak znów stał
na peronie, gdyby mnie znów zauważył prawdopodobnie byłby ze mną koniec.
Słyszałam jak [siostry] się modliły, spięte. Jedna siostra była dosyć
zażywna, zasłoniła mnie sobą i jakoś przeszłyśmy koło tajniaka, że mnie nie
zauważył – relacjonowała Zofia Mróz we wspomnieniach zarejestrowanych przez
Muzeum Powstania Warszawskiego. Kolejna wojenna akcja ratunkowa sióstr
zakończyła się sukcesem…
Zofia Morek ps. "Zmorek" (Mrozek), łączniczka Szarych Szeregów w Powstaniu Warszawskim przebywała w staniąteckim klasztorze w listopadzie 1944 r.
Ratunek przed Zagładą
W klasztorze ukrywano kilkanaście osób (dorosłych i dzieci) pochodzenia żydowskiego. Co najmniej sześć dziewczynek przybyło w grupie z siostrami felicjankami, które zostały wysiedlone z Krakowa przez Niemców. Początkowo nikt nie podejrzewał, że wśród kilkunastu dziewcząt przybyłych z felicjankami sześć jest żydowskiego pochodzenia – poza nimi samymi. Myśmy się wywąchały – wspominała po wojnie jedna z nich, Nina (Janina) Leiman vel Baran. Dziewczynki przez jakiś czas nie zdradzały, kim są. Potrafiły się modlić, brały udział w nabożeństwach. Nina często leżała krzyżem w klasztornej kaplicy, modląc się w intencji swoich rodziców. W 1942 r. Sara i Dawid musieli ją oddać obcym ludziom, Polakom, pp. Latawcom z Krakowa, by dać jej szansę na przeżycie. Sara złożyła pisemne oświadczenie, że w przypadku ich śmierci, zgadza się na adopcję córki przez ww. małżeństwo. Po jakimś czasie nowa rodzina musiała przekazać Ninę zakonnicom, gdyż po sąsiedzku zamieszkała folksdojczka, prostytutka. Jeszcze wcześniej musieli dać łapówkę policjantowi, który zorientował się co do pochodzenia dziewczynki.
W jakiś czas po przybyciu do Staniątek sześć żydowskich dziewczynek umówiło się, że poproszą matkę przełożoną (felicjankę) o chrzest. Miała to zrobić w ich imieniu najodważniejsza – Nina. Chcę wyjawić mateczce wielką tajemnicę. Jestem Żydówką. Zakonnica milczała jak skamieniała. Musiała być przerażona, bo wiedziała, co grozi całemu klasztorowi, który – jak się właśnie okazało – od miesięcy dawał schronienie Żydom. Córko narodu wybranego, kochane dziecko... Coś wymyślimy – usłyszała Nina.
W styczniu 1945 r. siostry Felicjanki odzyskały swój dom zakonny, opuściły więc Staniątki i wróciły do Krakowa razem z małymi podopiecznymi. Nina zamieszkała z adopcyjnymi, polskimi rodzicami. Półtora roku po wojnie zgłosili się po nią Sara i Dawid, którym cudem również udało się przeżyć wojnę. Młodszy braciszek Niny został zamordowany w Auschwitz. Sara i Dawid z córką wyjechali do Izraela. Nina wyszła za mąż za Lwowianina, żołnierza Armii Andersa. Pracowała w izraelskich liniach lotniczych, urodziła trzy córki. Dziś mieszka w Tel Awiwie, ma sześcioro wnuków, doczekała się także prawnuków. Latawcowie na wniosek ocalonej otrzymali tytuł Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.
Inną Żydówką ukrywaną w Staniątkach była sierota z Kańczugi, Regina Kateganer vel Maria Szkolnicka, którą najpierw zaopiekowała się Czesława Kisielewicz. Dziewczynka przybyła do Staniątek z siostrami z sierocińca w Podhajcach z obwodu tarnopolskiego. Jej opiekunce z sierocińca, s. Helenie Chmielewskiej, został przyznany tytuł Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Regina-Marysia po wojnie została lekarką.
W klasztornym folwarku pracowało dwóch mężczyzn pochodzenia żydowskiego, a w tajnym nauczaniu lekcji angielskiego udzielała żydowska kobieta. Gdy Niemcy przychodzili do klasztoru na rewizję, przebierała się w habit zakonny i dołączała do modlących się sióstr.
Siostry na posterunku do końca wojny
Benedyktynki ukrywały także parę narzeczonych: nauczycielkę geografii z tajnych kompletów Jadwigę Rumińską i Jana Krzyczkowskiego, który – będąc chory po pobycie w więzieniu (groziła mu kara śmierci) – został wyleczony przez niemieckiego lekarza wojskowego. Lekarz ten, pochodzący z Wiednia, był znany z udzielania pomocy chorym staniątczanom. M.in. skutecznie pomógł dziecku cierpiącemu na trudną do wyleczenia chorobę skórną.
Kuchnia ludowa
Od stycznia 1943 r. do lutego 1945 r., mimo ciężkich warunków, klasztor prowadził kuchnię ludową. W zależności od miesiąca z jednodaniowych obiadów korzystało od 26 do 94 osób dziennie. Co ciekawe, mimo biedy i trudnych warunków jadłospis praktycznie nie powtarzał się dzień po dniu. Miesięcznie wydawano nawet 2,5 tysiąca obiadów (rekordowa liczba w maju 1943 r.).
Jadłospis kuchni ludowej w listopadzie 1944 r. Archiwum klasztoru w Staniątkach
Siostry uzyskiwały wsparcie od RGO, Polskiego Komitetu Opiekuńczego (Delegatura w Niepołomicach), niepołomickiej tuczarni drobiu na poligonie (otrzymywały stamtąd gęsi, kaczki, kury), a także od innych darczyńców, np. p. Ali Pikulskiej (ziemniaki). Kuchnią kierowała s. Anzelma Przybylska.
Schronienie dla Szczepańskich przed bandytami z milicji
Gdy Armia Czerwona wkroczyła do Niepołomic tuż przed północą 20 stycznia 1945 r., kilkoro niepołomiczan fałszywie doniosło sowietom o rzekomej współpracy Stanisława Szczepańskiego z Niemcami, a także o postrzeleniu przez niego leśniczego. Nie podano przy tym, że Szczepański, upoważniony do ochrony niepołomickich koszar, przyłapał go na gorącym uczynku kradzieży wyposażenia obiektu. W rezultacie Szczepański – st. ogniomistrz przedwojennego 2. Dywizjonu Pociągów Pancernych, członek Armii Krajowej w niepołomickiej placówce „Pstrąg” z siedzibą w Woli Batorskiej, pełniący zarazem funkcję oficera wywiadu bocheńskiego obwodu AK „Wieloryb” – wraz z dwoma byłymi żołnierzami Wehrmachtu (zwerbowanymi wcześniej przez niego do współpracy i również wskazanymi czerwonoarmistom) zostali rozstrzelani przez sowietów za Wisłą w Wolicy.
Żona Szczepańskiego, którą też niesłusznie posądzano o współpracę z Niemcami, a nawet o podpisanie volkslisty, mająca wiedzę o przestępstwach niektórych członków AK, postanowiła ukryć się wraz z czworgiem nieletnich dzieci przed grożącym jej niebezpieczeństwem. Pomógł jej w tym kolega Szczepańskiego z czasów służby w 2. DPP, st. sierż. Władysław Ciupiński, również były akowiec, posądzany o zdradę, pierwszy komendant posterunku milicji w Staniątkach, mieszczącego się w budynku rezydencji księży. Ciupiński przechował Szczepańską z dziećmi przez parę dni u znajomych, pp. Klimów w Jeruzalu, przysiółku Zagórza. Wobec braku możliwości dalszego ukrywania zagrożonych w tym miejscu, przedstawił sytuację Szczepańskich ksieni opactwa, Salezji Terlikiewiczównej. Dzięki jej przychylności Joanna Szczepańska z dziećmi otrzymali w klasztorze schronienie przed bandytami w mundurach.
Gdy funkcjonariusze bocheńskiego UB dowiedzieli się, gdzie Szczepańska przebywa, chcieli wejść do klasztoru. Kiedy zostali jednak poinformowani, że w opactwie panuje choroba zakaźna, odstąpili od czynności. Rzecz jasna – był to blef.
Niestety ta historia nie zakończyła się szczęśliwie. Po dwóch tygodniach ówczesny burmistrz Niepołomic zapewnił Szczepańską, że nic jej nie grozi i może wrócić do domu w Niepołomicach. Tak też zrobiła. Niedługo potem ubowcy (jeden z nich współpracował z Niemcami w czasie wojny) wyprowadzili ją siłą z domu i zamordowali w Puszczy Niepołomickiej. Kobieta była w szóstym miesiącu ciąży! Po upływie kolejnego miesiąca bandyci przy udziale niepołomickich milicjantów zamordowali starszego syna Szczepańskich, również członka AK, milicjanta ze staniąteckiego posterunku.
Znaleźli oni schronienie m.in. w staniąteckim klasztorze – już od pierwszych dni wojny, tj. od 26 lutego. Kiedy matka ksieni, s. Stefania Polkowska, wraz z liczną grupą wolontariuszy głowili się nad tym, w jaki sposób zapewnić uchodźcom jak najlepsze warunki, zapewne nie było czasu na szukanie historycznych analogii. Jednak każdemu, kto sięgnie do kronik, nasuwają się one samoistnie.
Umieścili się na pokojach konwiktorskich, gotowali w kuchni zakonnej, zaś dzieciom wszystkim kazałam dawać posiłek z naszej spiżarni. Rzewny to był widok, kiedy ten drobiazg gromadnie otoczył pełne misy przed sobą stojące i łapczywie zajadał, nie zdając sobie zupełnie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie mu w każdej chwili groziło. Wszystkie pokoje w klasztorze do tego stopnia były zapełnione uciekinierami, że dzieci ich na noc leżały jedno przy drugiem na podłodze nie tylko w pokojach, ale i na korytarzach… – zanotowała ksieni s. Hilaria Szczerbianka, wspominając pamiętny grudzień 1914 r.
Ksieni s. Stefania Polkowska oraz wolontariusze dziś mogliby zdać podobną relację z wiosny 2022 r., gdy przyjmowano najwięcej uchodźców. W budynku dawnej klasztornej szkoły prawie każdy metr powierzchni nadający się do zamieszkania był wykorzystany pod rozłożenie materaca do spania – po tym, gdy łóżka w 25 pokojach gościnnych zostały szybko zajęte. Na sypialnie dla Ukraińców zaadaptowano nawet klasztorną kaplicę i zakrystię. Przyjezdnych ciągle przybywało. W szczytowym momencie było ich 115. Od 26 lutego do 24 października przez opactwo przewinęły się ogółem 384 osoby w wieku od kilku tygodni do osiemdziesięciu kilku lat (kobiety i dzieci, w tym np. matka z sześciorgiem dzieci czy czteropokoleniowa rodzina: babcia, mama, córka i wnuczek).
Przyjęcie osób z Ukrainy było dla opactwa wielkim wyzwaniem logistycznym – także z uwagi na to, że dziś w klasztorze mieszka zaledwie dziewięć sióstr, a część z nich wymaga pomocy w codziennym funkcjonowaniu. Cały wysiłek organizacyjny związany z obecnością uchodźców w klasztorze spadł na ksienię i bardzo operatywny zespół wolontariuszy koordynowany przez p. Annę Front. Przez wolontariat przewinęła się niezwykle liczna grupa osób, w tym przede wszystkim ze Staniątek i okolicznych miejscowości. Ponieważ klasztor jest obiektem zamkniętym, niezbędne było zapewnienie całodobowych dyżurów (w ostatnich dniach pobytu gości zrezygnowano z dyżurowania w nocy). Poszczególni wolontariusze spędzali w opactwie dziesiątki, a nawet setki godzin. Bezinteresownie angażowali się w rozwiązywanie licznych problemów gości z Ukrainy: zdrowotnych, administracyjnych, życiowych.
Wielką rolę w pomocy uchodźcom odegrała rzesza darczyńców, nawet zagranicznych. Klasztorne korytarze i magazyn zapełniły dary – od wszelakiej żywności, poprzez ubrania, obuwie, sprzęt transportowy (wózki dziecięce, foteliki samochodowe, transporterki dla zwierząt), łóżeczka dziecięce, rowery, urządzenia do zabawy dla dzieci (piaskownica, huśtawki, basenik…), po lekarstwa i inne niezbędne do życia rzeczy. Wielu wolontariuszy pomagało w transporcie osób, małych i dużych naprawach w budynku udostępnionym uchodźcom. Dzieciom organizowano wycieczki. W kosztach utrzymania przybyłych osób partycypowało państwo, a wsparcia w różnej postaci udzieliły m.in. wielickie starostwo, Urząd Miasta i Gminy Niepołomice, Caritas.
I tak
staniąteckie benedyktynki po raz kolejny udowodniły, że maksyma Ora et
labora nie wyczerpuje ich życiowej misji. Ta mogłaby brzmieć: Ora,
labora, adiuva et protege (Módl się, pracuj, wspieraj i chroń).
Komentarze
Prześlij komentarz