Zamach w Puszczy Niepołomickiej i odwet
Niemców
Poranek 2 lutego 1944 r., areszt przy
ulicy Montelupich w Krakowie. Tadeusz Iwański ze Staniątek, który siedzi tu od
7 stycznia, przez szczelinę w okiennicy celi obserwuje ruch na dziedzińcu.
Widzi tylko fragment podwórza, ale nie ma wątpliwości, że to kolejna grupa
skazańców jest wywożona na egzekucję. Wśród mężczyzn umieszczanych brutalnie na
oplandekowanej ciężarówce, powiązanych parami drutem za ręce, rozpoznaje
organistę ze staniąteckiego kościoła, Czesława Cebulę, a także – razem
związanych – Józefa Bednarczyka i Franciszka Wołowicza z Podłęża.
Tego samego dnia, wczesnym
popołudniem, z drogi do Niepołomic przy wiadukcie kolejowym w Staniątkach, na
granicy z Podłężem, słychać kanonadę. Piętnastoletni Emil Małek z kolegami z
Podłęża i dziesięcioletni Józef Śledziowski ze Staniątek, zwiedzeni odgłosem
krótkich serii z broni maszynowej, przybywają na miejsce po jakimś czasie. Na
drodze widzą kawałki mózgów, odłamki kości twarzoczaszek, liczne, zastygłe już
plamy krwi. Tyle, fizycznie, pozostało po pięćdziesięciu członkach lokalnego
ruchu oporu rozstrzelanych w ramach odwetu za zamach na Generalnego Gubernatora
Hansa Franka.
W 78. rocznicę mordu warto jeszcze raz
podjąć próbę rekonstrukcji zdarzeń, które go poprzedziły. Czy akcja w Puszczy
Niepołomickiej była faktycznie zaplanowana jako zamach na Franka, czy też
Gubernator stał się celem w drodze przypadku?
Hitlerowscy
dygnitarze na celowniku podziemia
Jesienią
1943 r. w dowództwie Okręgu Krakowskiego Armii Krajowej zrodził się pomysł, aby
dokonać kolejnego zamachu na jakiegoś ważnego dygnitarza w Generalnej Guberni,
odznaczającego się szczególnym okrucieństwem wobec Polaków. Na cel wytypowano
Generalnego Gubernatora Hansa Franka oraz Wyższego Dowódcę SS i policji SS-Obergruppenführera, generała Waffen-SS Wilhelma Koppego.
Koppe zastąpił na tym stanowisku SS-Obergruppenführera, generała policji Friedricha
Wilhelma Krügera (nieudany zamach na tego ostatniego miał miejsce w
kwietniu 1943 r. w Krakowie). „Pierwszeństwo” uzyskał Frank. Pierwotnie
egzekucja miała być wykonana w drodze strzału snajperskiego. Wytypowano
optymalne miejsce do oddania strzału w momencie wsiadania Franka do samochodu
na Wawelu – budynek przy ulicy Bernardyńskiej. W drodze rekonesansu sprawdzono
również możliwość bezpiecznego i skutecznego oddalenia się ze stanowiska
strzeleckiego. W opinii fachowców planowane przedsięwzięcie miało realne szanse
powodzenia. Jednak w listopadzie 1943 r. zrezygnowano z realizacji tego zamiaru
z obawy przed wielkimi represjami ze strony Niemców. Obawy były uzasadnione i
potwierdzane kolejnymi masowymi egzekucjami, dokonywanymi na podstawie
rozporządzenia Franka o sądach doraźnych, obowiązującego od 10 października
1943 r. Przypadek sprawił, że już trzy miesiące później Gubernator jednak mógł
ponieść karę za swoje zbrodnie popełnione na Polakach.
Plan
zamachu na pociąg
Według relacji mjr. (wtedy por.) Ryszarda Nuszkiewicza „Powolnego”, cichociemnego, akcja została przeprowadzona 29 stycznia 1944 r. przez grupę dywersyjną krakowskiego Kierownictwa Dywersji („Kedywu”) AK i była skierowana na specjalny pociąg relacji Kraków-Lwów, przewożący m.in. żołnierzy niemieckich z urlopów na front wschodni (Urlaubzug). Jej data była związana z czwartą rocznicą utworzenia Generalnego Gubernatorstwa oraz jedenastą objęcia władzy w Niemczech przez Hitlera. Wiele wskazuje na to, że zamachowcy nie wiedzieli, iż do składu będą doczepione dwie salonki dla Hansa Franka i Wilhelma Koppego – udających się na rocznicowe uroczystości we Lwowie – oraz wagon z ochroną z Bahnschutzu. Jak podaje w swoich opracowaniach „Powolny”, na dowódcę akcji wyznaczony został mjr Stanisław Więckowski „Wąsacz”, były dowódca I Obwodu krypt. „Szerszeń” krakowskiego okręgu Kedywu, a wtedy oficer łącznikowy sztabu. Plan opracowany przez „Powolnego” przewidywał wysadzenie w powietrze przez grupę minerską w Puszczy Niepołomickiej toru kolejowego na odcinku Podłęże-Grodkowice (Szarów), po którym poruszał się Urlaubzug.
Wagony wykolejonego pociągu miały być od
strony południowej toru ostrzelane przede wszystkim z pistoletowej i
karabinowej broni maszynowej (rkm) oraz obrzucone granatami przez 25 żołnierzy
„Błyskawicy” i tworzącego się „Gromu” (eksterytorialne oddziały dyspozycyjne
szefostwa krakowskiego okręgu Kedywu AK krypt. „Klin”). Po wykonaniu zadania
grupy minerska i uderzeniowa miały się wycofać w kierunkach Wieliczki i
Łapanowa. Działania dezinformujące po zamachu, mające m.in. pozorować odskok
sprawców w kierunku przeciwnym do faktycznego, mieli wykonać partyzanci z
placówki terenowej AK „Pomost” w Niepołomicach dowodzonej przez Antoniego
Rojowicza „Brzozę”.
Zmiany
w planie zamachu
Według
relacji Nuszkiewicza plan akcji został jednak okrojony w stosunku do pierwotnej
wersji, gdyż rzekomo zamówione w krakowskim okręgu AK karabiny maszynowe (trzy
rkm-y), granaty (100 szt.), jak i plastyczny materiał wybuchowy (plastik) nie
zostały dostarczone, a „Błyskawica” posiadała wtedy tylko trzy pistolety
maszynowe (podczas gdy pociąg był pełen uzbrojonych niemieckich żołnierzy). Z
tej przyczyny zamiast plastiku postanowiono zastosować granulowany trotyl,
pozyskany z wielickiej kopalni soli. Właśnie z tego materiału „Powolny” i ppor.
Zygmunt Kawecki „Mars” – technik pracujący w kopalni – skonstruowali w
Wieliczce ładunek wybuchowy. Czyżby ktoś jednak nie chciał dopuścić do zamachu?
Pytanie wcale nie wydaje się bezzasadne wobec braku wyjaśnień w kwestii
niedoposażenia grupy w ww. środki. A może decyzja o wysadzeniu toru zapadła „z
marszu” podczas przemieszczania się oddziału? Pytania prawdopodobnie już na
zawsze pozostaną bez odpowiedzi.
Jak
dalej relacjonował „Powolny”, żołnierze kwaterujący w Woli Batorskiej, którzy
mieli wykonać ostrzał pociągu i obrzucić go granatami, zbyt późno dotarli na
miejsce zgrupowania (Cudów – przysiółek Brzezia). Dlaczego się spóźnili? Jak
miał twierdzić dowódca „Błyskawicy”, por. Władysław Kordula „Roman” (zginął 31
lipca 1944 r. w Słopnicach w walce z
żandarmerią niemiecką), powodem była silna penetracja terenu przez patrole
niemieckie. Partyzantów przeprowadził przez Puszczę Tadeusz Szczepański „Wąż”
(syn Stanisława Szczepańskiego „Wrota”, oficera wywiadu AK). Oddział otrzymał
rozkaz odmaszerowania w kierunku Łapanowa. Nie ulega też wątpliwości, że
uzbrojenie, jakim dysponowali żołnierze „Błyskawicy”, jak i brak stosownego
doświadczenia u wielu z nich, nie predysponowały ich jeszcze do akcji tej
rangi. Co istotne, była to opinia samego Nuszkiewicza! W tym stanie rzeczy
postanowiono ograniczyć zamach do detonacji ładunku i natychmiastowego odskoku.
Realizacja
Jak
podał Nuszkiewicz, na miejscu to on dowodził zamachem i – wg córki jednego z
wykonawców – także on ostatecznie podjął decyzję o wysadzeniu toru. „Wąsacz”
był chory na grypę, miał wysoką gorączkę i tylko statystował w akcji. Obaj,
wraz ze strz. Józefem Szlachetką „Wrakiem” i powożącym Gustawem Bielańskim
„Gutkiem”, przyjechali na miejsce, tj. do zagajnika przy Cudowie (nieco ponad 1
km od torów) furmanką, którą zaraz odprawiono w drogę powrotną.
Zespół
minerski w składzie: „Powolny”, „Mars” i ppor. Henryk Januszkiewicz „Spokojny”
założył ładunek pod torem w kierunku Bochni, czyli patrząc od strony Krakowa –
pod lewym torem (warto wiedzieć, że wówczas pociągi Ostbahn – Kolei Wschodniej
– obowiązywał ruch lewostronny). Ładunek podłożono około 50 m na zachód od
wiaduktu kolejowego nad polną drogą przebiegającą z Niepołomic w kierunku
Cudowa, Podlasu Gruszczańskiego (przysiółków Brzezia), przy tzw.
„dziewiętnastce” – małym zalewie przylegającym do nasypu od strony północnej, w
latach 60. i 70. ub. wieku popularnym, dzikim kąpielisku. Por. Mieczysław
Cieślik „Bąk” vel „Koral” (nie był planowany do bezpośredniego udziału w
zamachu) i ppor. Władysław Wiśniewski „Wróbel” ubezpieczali „Powolnego”,
„Marsa” i „Spokojnego” od strony wschodniej, a od strony zachodniej – sierż.
Józef Borkowski „Kruk”, strz. Kazimierz Lorys „Zawała” i strz. Józef Szlachetka
„Wrak”.
W
tym miejscu trzeba wskazać różnice w relacjach Nuszkiewicza zamieszczonych
przez niego w publikacjach „Dynamit” cz. II z 1967 r. i „Uparci” (1983 r.). W
1967 r. autor wymienił dziewięciu bezpośrednich uczestników zamachu, a w 1983
r. – już dziesięciu. Z kolei na wykazie osób zamieszczonym na pomniku z 1992 r.
znów figuruje dziewięciu mężczyzn, lecz w jednym przypadku wystąpiła zamiana
nazwiska (warto podkreślić jednak, że sam Nuszkiewicz nie miał na to wpływu,
gdyż zmarł w 1983 r.).
Zakładanie
i maskowanie ładunku musiało być dwa razy przerwane z powodu przemieszczania
się patrolu Bahnschutzpolizei (niemieckiej policji kolejowej) po południowej
stronie toru oraz przejazdu ok. 22:20 od strony Bochni lokomotywy pchającej
wagon-lorę wypełnioną piaskiem po torze (wówczas dla niej niewłaściwym), którym
miał jechać pociąg specjalny z Krakowa. Świadczyło to ewidentnie o tym, że
niemieckie służby sprawdzały tor przed przejazdem ważnego pociągu.
Jak
zrelacjonował „Powolny”, wybuch został zainicjowany ze stanowiska na skraju
lasu po północnej stronie toru. Warto zauważyć, że była to niezbyt fortunna
lokalizacja. Minerzy, wykonując odwrót w zaplanowanym kierunku, musieli przejść
przez nasyp lub pod wiaduktem, narażając się na ogień przeciwnika z jednej i
drugiej strony torowiska.
Według
późniejszych zapisków Franka umieszczonych w jego „Dzienniku” wybuch nastąpił
około 23:17 (należy przy tym wziąć pod uwagę, że przynajmniej część relacji zbrodniarza
była nieprawdziwa, np. to, że wybuch nastąpił tuż za salonką, w której
podróżował). Eksplozję spowodował „Mars” zapalnikiem elektrycznym, przy użyciu
zapalarki, na hasło „Spokojnego”, po tym jak „Kruk” dał drugi raz znak błyskiem
latarki o pozycji pociągu. Jak uznał później sam „Powolny”, detonacja nastąpiła
za wcześnie i maszynista zdołał jeszcze uruchomić hamowanie pociągu jadącego z
prędkością około 60 km/h, ograniczając w ten sposób skutki wykolejenia składu.
Mimo to parowóz, trzy pierwsze wagony i wagon służbowy ugrzęzły w nasypie. Szyny
zostały zerwane na długości 5–7 m (wg Franka – 1 m), a torowisko, w tym
podkłady kolejowe, zniszczone na długości ok. 50 m. Nikt nie zginął, ani nie
został ciężko ranny. Ochrona pociągu natychmiast zareagowała, ostrzeliwując na
ślepo teren, a także oświetlając go racami. Zamachowcy, bez strat, szybko
oddalili się w dwóch kierunkach, w tym nieplanowanym – do Niepołomic.
Według
późniejszych relacji, w celu uchronienia miejscowej ludności przed represjami
uczestnicy akcji wykorzystali znalezione wcześniej, zrzucone z samolotów
sowieckich ulotki kierowane do Niemców. Rozrzucono je na skraju puszczy od strony
miasta i na odczepionych przez ludzi „Brzozy” w porcie łodziach (oddano przy
tym również kilka strzałów). Miało to pozorować sprawstwo zamachu
przez partyzantkę sowiecką, a jednocześnie stanowić próbę zastraszenia Niemców
jej rzekomą obecnością na tym terenie.
Około
1:50 na miejsce wykolejenia dojechał z Krakowa pociąg awaryjny, do którego
doczepiono stojący na szynach wagon sypialny. Frank i jego świta odjechali nim
o 3:00 do Krakowa, skąd o 8:30 odlecieli Junkersem 52 do Lwowa.
W
wyniku penetracji terenu ludzie Koppego odnaleźli około 60 m przewodu
elektrycznego i bateryjkę, które posłużyły do inicjacji wybuchu, a także na
podstawie śladów ustalili liczbę sprawców na 3-5 osób.
Zaraz
po zamachu gestapo wysłało w rejon przyległy do miejsca akcji dwóch agentów –
Ryszarda Żabińskiego i Zdzisława Bieleckiego. Każdego z nich wyposażono w 4000
zł z przeznaczeniem na zdobycie informacji o sprawcach od osób pozyskanych do
współpracy. Po czterodniowym pobycie w Niepołomicach, Szarowie, Dąbrowie i
Staniątkach, nie uzyskawszy żadnych oczekiwanych przez zleceniodawców
rezultatów, agenci wrócili do Krakowa. Na Żabińskim, zmierzającym do miejsca zamieszkania przy ulicy
Kotlarskiej, zespół likwidacyjny AK usiłował dokonać egzekucji. Próba była
jednak nieudana, został tylko postrzelony w udo.
Jak
podał ks. Andrzej Fidelus, wówczas wikary, od pacyfikacji grożącej po zamachu
Niepołomicom i okolicznym wsiom mieli odwieść Niemców niepołomicki proboszcz
ks. Józef Mizia i komendant tutejszego posterunku policji Jan Ratajczak
(skazany po wojnie na karę śmierci za zbrodnie popełnione na Polakach). Nie
zapobiegło to jednak krwawemu odwetowi – masowej egzekucji zakładników już w
kilka dni po akcji.
Wątpliwości
wokół decyzji o zamachu i jego wykonania
W
różnych wspomnieniach i relacjach odnotowano wzajemnie sprzeczne informacje.
Przykładowo – że zamach na pociąg był zaplanowany w związku z uzyskaniem
informacji przez wywiad AK, iż będzie nim podróżował Frank. Pojawił się też
inny rzekomy autor planu zamachu (który jednak nigdy nie wykazał związków z
Kedywem w swojej działalności konspiracyjnej).
Wątpliwości
budzą założenia i realizacja przyjętej taktyki działania. Usytuowanie po
północnej stronie nasypu stanowiska, z którego odpalono ładunek i zakładanie
odwrotu w kierunku południowym były nielogiczne. Niezrozumiałe jest odesłanie
furmanki, którą przyjechali „Powolny”, „Wrak” i słaniający się na nogach z
powodu grypy „Wąsacz”, skoro zaplanowany był odwrót do Wieliczki, odległej od
miejsca zamachu o ponad 10 kilometrów. Wreszcie – jak przyznał sam Nuszkiewicz
– błędem było przedwczesne odpalenie ładunku i tym samym umożliwienie
maszyniście uruchomienia hamowania pociągu, co znacznie ograniczyło skutki jego
wykolejenia. Zupełnie nieprzydatne wydają się sygnały dawane latarką (chyba, że
miały one ostrzec przed zbliżającym się patrolem niemieckim). Akcja odbyła się
przecież na prostym, co najmniej 500 metrowym odcinku szlaku i minerzy mieli
doskonałą możliwość oceny odległości lokomotywy z włączonymi światłami od
miejsca założenia miny.
Skoro
nie było kim ani czym wykonać ostrzelania unieruchomionego pociągu (a właśnie
ono w dużym stopniu uprawdopodobniało ofiary wśród Niemców), dlaczego
zdecydowano się na działania połowiczne,
zamiast w całości zaniechać planu? Czy „Błyskawica” miała ludzi przeszkolonych
do obsługi rkm, skoro nie miała wtedy tej broni na stanie? Zasadne wydaje się przypuszczenie,
że faktycznym zamiarem zamachowców było sparaliżowanie komunikacji kolejowej
poprzez zerwanie toru. Nie można wykluczyć, że decyzję podjęto ad hoc i tylko
przypadkiem zbiegło się to w czasie z nadjechaniem pociągu z Frankiem na pokładzie.
Dziś jednak trudno stwierdzić, jak było naprawdę.
Bilans
akcji i kontrowersje
Sam
pomysł i realizacja akcji wzbudziły i wzbudzają nadal wiele kontrowersji. W
opinii wielu zamach był nieudany chociażby z tego względu, że nie zostały
wykonane podstawowe założenia planu
akcji podawane przez mjr. Nuszkiewicza. Pociąg po wysadzeniu toru nie został
ostrzelany, siła ładunku wybuchowego (trotylu) też nie była imponująca, a do
samej detonacji doszło za wcześnie. W efekcie wybuchu uszkodzony został tor na niewielkiej
długości, a lokomotywa i kilka wagonów utknęły w nasypie. Stosunkowo szybko
przywrócono komunikację na szlaku. Wbrew informacjom podawanym w niektórych
publikacjach przerwa nie trwała dwie doby. Pociągi nie kursowały w obu
kierunkach tylko kilka godzin, gdyż była możliwość zastosowania tzw. „mijanki”
w Podłężu i Kłaju. Tor w kierunku Bochni był nieczynny zaledwie przez
kilkanaście godzin. Nie było zabitych ani ciężko rannych Niemców – w
przeciwieństwie do rezultatów podobnej akcji pod Dębicą wykonanej przez inną
grupę AK dzień później. Wówczas zabitych zostało trzynastu Niemców, a
kilkunastu zostało rannych. Niestety w
akcie zemsty okupant wkrótce rozstrzelał 100 polskich zakładników – po 50 za
każdy zamach.
Znaczenie
zamachu
Można
by postawić tezę, być może dyskusyjną, że wobec opisanych wyżej okoliczności
poprzedzających zamach (przesądzających o jego ograniczonych rezultatach), a
także pewnych i krwawych represji okupanta, powinno się zaniechać tej próby. Z
drugiej strony – z trudem przychodzi krytykowanie tego aktu oporu wobec
okupanta. Łatwo jest osądzać i krytykować pewne decyzje z dzisiejszej
perspektywy – gdy wiemy, jak krwawą cenę przyszło za nie zapłacić. Radykalne
kwestionowanie tego czynu wydaje się być niesłuszne, chociażby ze względów
moralnych, czy historycznych. Po pierwsze nie znamy wszystkich faktów, a po
drugie – nie sposób nam, współczesnym, zrozumieć dramat ludzi, którzy żyli w
rzeczywistości okupacyjnej i na co dzień doświadczali represji. Niemniej jednak
nie należy bezkrytycznie gloryfikować nawet najbardziej szczytnych zamierzeń i
ich realizacji.
Trzeba
niewątpliwie podkreślić odwagę i determinację wykonawców styczniowego zamachu,
którzy bohaterstwem wykazali się też w innych sytuacjach. Mimo niepowodzenia, wydarzenie
miało duże znaczenie psychologiczne i podnosiło morale Polaków w walce z
okupantem. Wysiłki osób walczących zbrojnie z najeźdźcą mogły być skuteczne
m.in. dzięki wsparciu społeczeństwa identyfikującego się z celami tej walki.
Ponadto próba zamachu stanowiła wyraźny sygnał dla niemieckich dygnitarzy, że
pomimo rozwiniętej ochrony nawet oni nie mogli czuć się bezpiecznie w
okupowanej Polsce, a zagrożenie ze strony zbrojnego podziemia było coraz
większe. Zamach był też postrzegany jako odpowiedź na przechwałki Hansa
Franka o rzekomym, lojalnym stosunku większości społeczeństwa polskiego do
władz okupacyjnych.
Akcja w Puszczy Niepołomickiej spowodowała
intensyfikację wysiłków Niemców w celu neutralizacji konspiracji w Dystrykcie
Krakowskim GG. Skutkiem tego było m.in. aresztowanie już w marcu 1944 r.
Komendanta Okręgu Krakowskiego AK płk. Józefa Spychalskiego „Lutego” i
osadzenie go w KL Gross-Rosen (zginął w nieustalonym miejscu) i pojmanie kilku
oficerów sztabowych, w tym mjr. Więckowskiego (zginął w KL Flossenbürg).
Kaźń
2 lutego w Staniątkach
W
odwecie za zamach, w Święto Matki Boskiej Gromnicznej 2 lutego 1944 r.
rozstrzelanych zostało 50 zakładników przetrzymywanych w areszcie przy ulicy
Montelupich w Krakowie. Niemcy przywieźli ich powiązanych drutami po dwóch pod
wiadukt kolejowy w Staniątkach, na granicy z Podłężem.
Rozstrzelanie
odbyło się w dwóch seriach po 25 osób. Skazani musieli uklęknąć wzdłuż drogi
wiodącej do Niepołomic, twarzami do nasypu kolejowego szlaku Podłęże–Kłaj. Według
zeznań Stanisława Szybińskiego z Podłęża egzekucji dokonywały trzyosobowe
zespoły Niemców pistoletami maszynowymi MP-40. Egzekutorzy przechodzili za
klęczącymi i oddawali krótkie serie w tył głowy (pistolet był przystosowany do
prowadzenia ognia ciągłego). Najpierw szedł jeden, a po nim drugi, który
dobijał ofiary. Gdy przeszedł trzeci, nie mogło już być wątpliwości, czy
którykolwiek z rozstrzeliwanych przeżył. Według innej wersji – zapisanej 21 lat
po wydarzeniu w niepołomickiej kronice parafialnej przez ks. Andrzeja Fidelusa
– za każdym z klęczących skazańców miał stać Niemiec i dokonywać egzekucji.
Pociski,
które przeszły przez głowy ofiar, w twarzach powyrywały dziury. W związku z tym
rozpoznanie zamordowanych było prawie niemożliwe. Do dziś nie ma pewności co do
tożsamości większości z nich. Jeden z mieszkańców miał usłyszeć okrzyk
dochodzący z miejsca kaźni: „My są ze Staniątek!”. Inni po wojnie wspominali,
że rodzina rozpoznała porzuconą pod wiaduktem charakterystyczną chustkę do nosa
należącą do jednego z członków obwodu 20 NOW w powiecie bocheńskim. Trzech
rozstrzelanych rozpoznał po ich sylwetkach wspomniany wcześniej maszynista
Stanisław Szybiński, który zatrzymał parowóz na wiadukcie ówczesnego toru
prowadzącego z Podłęża do Niepołomic i obserwował egzekucję z odległości nieco
ponad 100 m. Według tego świadka wśród zamordowanych mieli być: organista
kościelny w Staniątkach Czesław Cebula, niepołomiczanin, oraz podłężanie Karol
Łapaj i Franciszek Wołowicz. Innych, tj. Józefa Gałata, Juliana Habasa i Kazimierza Kępę
(wszyscy z Niepołomic), miał rozpoznać Franciszek Pilch, który wraz z
Augustynem Bilskim i Andrzejem Feliksiakiem ze Staniątek został przymuszony
przez Niemców do załadunku ciał na samochody. Wymienionym nie udało się rozpoznać
pozostałych, zmasakrowanych ofiar, a poza tym pijani Niemcy zaraz ich od tego
odwiedli kopniakami. Zwłoki wywieziono w nieznanym kierunku.
Czesław Cebula, organista w staniąteckim kościele, organizator zebrań konspiracyjnych, dyrygent orkiestry OSP w Niepołomicach. Rozstrzelany 2.02.1944 r. w Staniątkach. Fot. Biblioteka Publiczna w Niepołomicach im. Tadeusza Biernata
Ból,
modlitwa i pamięć
W
dniu zbrodni o 17:00 w niepołomickim kościele parafialnym odbyła się msza
święta z tradycyjnym poświęceniem gromnic. Nie wszyscy wierni zmieścili się w
świątyni, wielu stało na zewnątrz. Zgromadzeni, pogrążeni w wielkim bólu,
modlili się pod przewodnictwem ks. Andrzeja Fidelusa. Na koniec mszy ksiądz
odmawiał „Akt
poświęcenia Niepokalanemu Sercu Maryi”. W pewnym momencie zaczął improwizować
modlitwę słowami: „… niech Cię wzruszy tyle bólu, tyle ucisku ojców i matek,
małżonków, braci i niewinnych dzieci, tyle ciał rozszarpanych w okrutnej rzezi,
tyle serc umęczonych i konających”. Zalewając się łzami, musiał przerywać
modlitwę. Świątynię wypełnił szloch, płacz i jęk modlących się ludzi.
Na miejscu kaźni w
Staniątkach Edward Widło z Zakrzowa postawił brzozowy krzyż. Potem mieszkańcy
Staniątek, Podłęża i Niepołomic ufundowali pomnik ku czci ofiar. W 2014 r.
rondo przy wiadukcie nazwano „Rondem Ofiar 2 Lutego 1944 Roku”. W każdą
rocznicę, i nie tylko, pod pomnikiem składane są kwiaty, zapalane są znicze, w
tym przez uczniów miejscowych szkół. Miejscem pamięci od lat z troską opiekuje
się pani Alicja Rogala ze Staniątek.
W wielu kościołach
(m.in. w Staniątkach, Podłężu, Niepołomicach) w Święto Matki Boskiej
Gromnicznej wierni wzywani są do modlitwy za ofiary tamtego tragicznego dnia.
To niezwykle ważna, mająca długoletnią tradycję forma utrwalania wydarzeń
historycznych w pamięci i świadomości kolejnych pokoleń.
Archiwum klasztorne ss. Benedyktynek w Staniątkach,
Archiwum Oddziałowe IPN w Krakowie,
Emil Małek - Relacja ustna, Staniątki 1990,
Z dziejów ruchu oporu w Polsce południowej - Dynamit (część druga), Wydawnictwo Literackie, Kraków 1967
Komentarze
Prześlij komentarz